fbpx
źródło: PxHere
ks. Eligiusz Piotrowski

Teologia paschalna w czasach zarazy

To nie Bóg zesłał na nas zarazę, to nie Bóg chce nas przez pandemię czegoś nauczyć, ale to my mamy okazję, niezwykle gorzką i bolesną, by po raz kolejny w dziejach w świetle Ewangelii na nowo składać nasze życie, nasz kościelny i społeczny ład.

Z nami czy bez nas Wielkanoc nadejdzie. Trzeba by powiedzieć, że raczej bez nas, a bynajmniej nie tak, jak było to od stuleci. Mimo to możemy w jakiejś mierze zakosztować paschalnej radości. Do tej pory (tj. do roku 2019) świętowaliśmy Wielkanoc (Triduum paschalne), poświęcając bardzo często więcej uwagi formie, a mniej treści. Teraz – z powodu swego rodzaju nadmiaru czasu – możemy ową treścią się zająć, być może w nowy sposób. Po temu kilka refleksji.

Wielki Czwartek

To dzień poświęcony ostatniej wieczerzy i „pierwszej” Eucharystii, a pośrednio także służebnemu wobec Eucharystii kapłaństwu. Zaraza, która na nas spadła, prędzej czy później minie, a my (tzn. Kościół) będziemy musieli powrócić nie tylko do dobrej codzienności, ale także do namysłu nad eucharystyczną przyszłością, która – z powodu globalnie doskwierającego nam braku urzędowych szafarzy – stawia pytanie o powszechną dostępność do najważniejszej modlitwy Kościoła.

Przyzwyczajeni do coniedzielnej mszy św. nagle odczuwamy, jak bolesny jest jej brak. Może dzięki temu zrozumiemy tęsknotę innych chrześcijan, którzy każdej niedzieli i w każde święto przeżywają to, co my w sytuacji pandemii.

Musimy więc pomyśleć, co począć z owym brakiem Eucharystii i, zaczynając od odważnej i pogłębionej refleksji, zmienić naszą klerykalnie zdeformowaną mentalność. Może nam pomóc tylko rewolucja w pojmowaniu sakramentalnego kapłaństwa, choć w rzeczy samej nie o rewolucję tu chodzi, a „jedynie” o powrót do początków. To bardzo ważne nie tylko dla odległej Amazonii, gdyż za chwilę stanie się nie mniej dokuczliwe także dla Polski, Europy i dla całego chrześcijaństwa.

Kiedy rodził się Kościół, Eucharystia stała się glebą i kultycznym środowiskiem jego wzrostu, jego życia, jego społecznego funkcjonowania. Nie odbywało się to, rzecz jasna, bez udziału urzędu apostolskiego. Kiedy nowa wspólnota chrześcijan okrzepła w wierze, wówczas do sprawowania w niej Eucharystii wyznaczano – przy udziale wszystkich i akceptacji hierarchii –wypróbowanych mężczyzn (czyli legendarnych już viri probati), przykładnie wierzących, przyzwoitych, uczciwych („nienaganny, mąż jednej żony, mający dzieci wierzące, nie obwiniane o rozpustę lub niekarność”; Tt 1,6). Tacy, poleceni przez ówczesny Kościół lokalny (w znaczeniu dzisiejszej parafii), otrzymywali święcenia przez nałożenie rąk biskupa, przyjmując na siebie obowiązek sprawowania kultu, czyli nade wszystko Eucharystii. Od zarania wspólnota chrześcijańska celebrowała każdej niedzieli misterium paschalne, czerpiąc z niego siłę do nieustannej przemiany swego życia, intrygując i inspirując inaczej wierzących czy niewierzących sąsiadów. Tak Kościół głosił Ewangelię.

Możemy zrobić to samo i powrócić do sprawdzonego już modelu. Wielu miało nadzieję, że tym tropem podąży papież Franciszek. Było blisko, ale okazało się, że musimy jeszcze poczekać. Niestety, mam mocne przekonanie, że propozycja powszechnej migracji celebransów (przerzucanych pomiędzy krajami i kontynentami) – z wielu powodów – się nie powiedzie.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się