fbpx
George Steiner w swoim domu w Cambridge, 2005 r. fot. Peter Marlow/Magnum/Forum
George Steiner kwiecień 2024

„Bóg” to jeszcze nie teraz

Pewny jestem jednego: jeśli pytanie o istnienie lub nieistnienie Boga osunie się w banał, jeśli zostanie odpompowane ze społecznej i jednostkowej świadomości niczym mętna woda, wówczas zmieni się całe nasze dziedzictwo myśli i sztuki 

Artykuł z numeru

Zodiakary, tarociary i gnostycy

Tłumaczył Michał Rogalski

Zwykle kiedy opowiadam o zagadkowej i gorzkiej historii judaizmu, uciekam się do zwrotu „bliskość z Bogiem”. Jakie znaczenie może przypisywać tym słowom dorosła i racjonalna osoba u schyłku tysiąclecia? Czy mogą mieć inny sens niż ten metaforyczny, narracyjny lub konwencjonalnie wspomnieniowy (historyczny) i czy, co gorsza, da się je poddać poważnej analizie? Postawa ateistyczna ma za sobą solidne argumenty. Stoicka trzeźwość i przytomne żądanie dowodów, które się z nią wiążą, zasługują na szacunek.

Wobec cierpienia

Jak zawsze sednem problemu jest teodycea. Jeśli Bóg istnieje, to dlaczego godzi się na rażącą niesprawiedliwość i okropieństwa ludzkiego losu? Może jest złośliwym tyranem torturującym, poniżającym, głodzącym i zabijającym mężczyzn, kobiety i dzieci „jako chłopce muchy” (tłum. W. Dzieduszycki). A może raczej bóstwem o ograniczonej lub wyczerpanej potędze. Choć idea ułomnego lub bezsilnego Boga przenika moje dzieła literackie, to sama w sobie graniczy z absurdem. Od wieków próby „wyłożenia ludziom spraw bożych” sięgały po okrutny paradoks wolności. Mężczyznom i kobietom dano wolność wyboru i działania, a to pozwala także wyrządzać innym i sobie samym zło. Bo i jak inaczej miałyby istnieć zasługi czy odpowiedzialność? Powstały legendy o zadośćuczynieniu: za niesprawiedliwe cierpienia przyznaje się w nich wieczne nagrody. Jednak żadna z trzech powyższych narracji – ani diaboliczna, ani bezsilna, ani zadośćuczyniająca – nie odwołuje się do rozumu. Każda na swój sposób obraża inteligencję i poczucie moralności. Pytanie i odpowiedź zadane podczas tortur i powieszenia głodującego dziecka w Auschwitz („Gdzie jest teraz Bóg?”, „Bóg jest tym dzieckiem”) jest z kolei mniej lub bardziej mdlącą dawką antropomorficznego patosu. Argument z krzyża, doktryna o odkupieniu przez ofiarę i zamianie kozła ofiarnego z człowieka – Abraham i Izaak – na chrześcijańskiego Boga Ojca i jego jednorodzonego Syna może przekonać tylko przekonanych. Dziwne jest i to, że ta argumentacja – poza wybranym Zachodem – była niedostępna dla większej części upadłej ludzkości. Żaden przypadek nadprzyrodzonego objawienia czy interwencji, żadna wiadomość ze świata przekraczającego śmiertelność nie okazały się nigdy, w żadnym opartym na dowodach badaniu empirycznym lub logicznym, niczym więcej jak tylko wytworem ludzkiej wyobraźni lub dyskursu. Sprawa jest równie stara co presokratyk Ksenofanes: gdyby bydło przyjmowało istnienie boga (może i przyjmuje), ów bóg miałby rogi i kopyta. Ten sam pogląd z zimnym okrucieństwem rozumu powtarza Hobbes w Lewiatanie (I, 12): „Za bogów uważano mężczyzn, kobiety, ptaka, krokodyla, cielę, psa, węża, cebulę, pory” (tłum. Cz. Znamierowski).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się