fbpx
Krystyna Kurczab-Redlich czerwiec 2011

Czeczeński dramat

Ostatnio ukazały się dwie ważne książki o Czeczenii: zbeletryzowany dokument Germana Sadułajewa Jestem Czeczenem oraz polityczny reportaż Jonathana Littella Czeczenia. Rok III. Mimo różnicy formy, autorzy się uzupełniają – Sadułajew pisze o wojnie, a Littell o tym, co po niej.

Artykuł z numeru

Kreatywna Polska?

Z powodu eksterminacji inteligencji czeczeńskiej o dramacie narodu opowiadają ludzie z zewnątrz. Sadułajew, syn Czeczena i Rosjanki, podczas obu wojen w Czeczenii (pierwsza od 1994 do 1996 roku, druga według Kremla od roku 1999 do 2002, choć bez działań wojennych na masową skalę, do dziś) mieszkał w dalekim spokojnym Petersburgu. Amerykanin Littell odwiedzał Czeczenię na specjalnych, vipowskich zasadach. Podróżując z zezwoleniem premiera Putina w ręku, jest tylko trochę bardziej wiarygodny niż jego rzecznik prasowy. Sadułajew urzeka przede wszystkim pięknem literackiej formy i maestrią konstrukcji. Littell rysuje obraz dzisiejszej Czeczenii – nieznanej, bo dociera tam niewielu.

Rodzinna opowieść z piekła

Sadułajew ukazuje swój największy dramat: rozdarcie między narodami czeczeńskim i rosyjskim. Jego źródłem nie jest wrodzona czeczeńska ksenofobia, ale wyniszczająca Czeczenię rosyjska agresja. Z rodem Sadułajewów było tak:

„Rok 1944. (…) Deportacja. Wieś otoczyły szczelnym kordonem oddziały NKWD. Wystawili karabiny maszynowe. (…) Wysiedlali kobiety, starców, dzieci. Potem załadowali mężczyzn. (…) Wtedy przyszli na nasze podwórko. Zobaczyli rosyjską kobietę z niemowlętami. Postanowili zostawić. Zabrali ojca – Czeczena. Rosyjska kobieta to była moja babcia, a niemowlęciem – mój ojciec. I tak zostawili nas na naszej ziemi z naszą matką. I tak oderwali nas od piersi naszej matki ojczyzny, którą w wagonach towarowych wysiedlono w Wielki Step. Przyjechali Rosjanie, zajęli puste domy, rozdzielili dobytek i bydło. I pośród nich wyrósł mój ojciec, nie znając języka czeczeńskiego, reagując na rosyjskie imię Borys, zamiast tego, które nadano mu po urodzeniu. Czy była w tym nasza wina?

W 1957 roku Czeczeni wrócili. Tak zaczęliśmy żyć – sami w sobie rozdzieleni, obcy dla tamtych, obcy dla tych. Z krwią dwóch plemion zmieszaną w żyłach akurat wtedy, gdy niebo postanowiło, że te plemiona nie będą się w swojej krwi mieszać, lecz ją przelewać. I w tym była nasza wina”.

W tym wyznaniu winy znajdujemy przyczynę pozytywnego oddźwięku, z jakim książkę przyjęto w Rosji. Sadułajew, którego ojciec, członek partii komunistycznej, tylko dzięki małżeństwu z Rosjanką mógł w Czeczeńsko-Inguskiej Republice Sowieckiej dojść do stanowiska kierownika kołchozu, jako przedstawiciel wysoko postawionej miejscowej (na ogół rosyjskiej) nomenklatury ma inną optykę niż większość rodaków dopuszczanych do poślednich prac, odciętych od możliwości awansu, stanowisk czy studiów.

Młody German bez trudu dostał się na uniwersytet w Rostowie, a potem – już z niejakim administracyjnym (meldunkowym) trudem związanym z prześladowaniem Czeczenów w Rosji – zamieszkał w Petersburgu.

Wychowany w uprzywilejowanych warunkach nie czuł potężnego zrywu nadziei na niepodległość oraz przywrócenie narodowej godności. On się z jej utratą dawno pogodził, zżył. Dlatego winą za wojnę obarcza Dżohara Dudajewa, „wąsatego führera” i „górskiego Żyda” z pośledniego tejpu lamaroj. Sadułajew nie wie, że żaden z pięćdziesięciu czterech tejpów, czyli wspólnot ponadrodowych (podobnych do polskich „rodzin herbowych”) nie może być „pośledni”, bo wszystkie tejpy sa równe. Żaden nie nosi nazwy lamaroj, bo to słowo oznacza po prostu górala (Dudajew pochodził ze starego tejpu jałcharoj).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się