fbpx
Michał Masłowski październik 2010

Na marginesie wykładu Charlesa Taylora

Taylor ma rację, gdy mówi, że Kościół i jedność winny mieć charakter przede wszystkim sakramentalny. Ale trzeba przeżywać te sakramenty w sposób spersonalizowany.

Artykuł z numeru

Koniec religii czy różne ścieżki wiary? Debata z Charlesem Taylorem

Problem sekularyzacji współczesnych społeczeństw jest przysłowiowym czubkiem góry lodowej. To raczej symptom niż istota zjawiska. Uwiąd wiary, ekspansja pluralizmu, rozmaitość przemian, o których wspomina filozof, słusznie wiążąc ten proces z „odczarowaniem świata” i kryzysem imaginarium, są zjawiskami znanymi, opisanymi i… nierozwiązywalnymi. Wiążą się z indywidualizmem społeczeństw liberalnych i z nieprzystawaniem struktur ustrojowych do wyobrażeń religijnych. Istotnie, odwołaniem jest średniowiecze, w którym ustrój feudalny odpowiadał wyobrażeniom o Bogu na złotym tronie na obłoku (częsty motyw ikonograficzny) i strukturze hierarchicznej Kościoła. Ale to nie wróci. Żyjemy w społeczeństwach demokratycznych, rządzonych aksjomatem praw człowieka i nową wrażliwością społeczną wyrobioną między innymi przez presję ruchów socjalistycznych (Saint-Simon nazywał socjalizm „nowym chrześcijaństwem”). W dodatku epoka globalizacji narzuciła spojrzenie relatywizujące poszczególne kultury i religie, co II Sobór Watykański odnotował jako semina verbi rozsiane w różnych wierzeniach.

Podstawowym rozróżnieniem pojęciowym, by podjąć temat, wydaje się oddzielenie „religii” od „wiary”. Dyskurs religijny jest instytucjonalny, natomiast wiara jest zawsze osobowa – i nie sposób wyobrazić sobie dzisiaj „socjologicznego chrześcijanina” rozumianego jako uniwersalny typ człowieka. Wierzenia muszą dzisiaj ulec personalizacji, konieczny jest rodzaj inicjacji egzystencjalnej, dojrzałości duchowej, by wiara była „wiary-godna”. Otóż Kościół tego rodzaju rytów nie przewiduje, a „sakramenty inicjacji” (chrzest i Eucharystia) mają charakter zewnętrzny w stosunku do osoby, jak chrzest małych dzieci czy gest przyjmowania komunii, która winna wszak być przede wszystkim uwewnętrzniana (1). Teologia tłumaczy ten mechanizm łaską, a antropologia siłą „pola wierzeń” zbiorowych. Na pewno metanoïa jest łaską, ale przeważnie schodzącą na nas po przejściach osobistych. Nic dziwnego, że młodzi we Francji, gdzie mieszkam, kończą przeważnie katechezę i uczestnictwo we wspólnocie na bierzmowaniu, jako rodzaju „matury” z religii, a potem żyją już własnym życiem.

Do tego obrazu trzeba dodać przynajmniej dwa czynniki: kryzys słowa (dyskursu) w naszej cywilizacji i model indywidualizmu „neonarcystycznego”. Kryzys słowa ma wielorakie przyczyny i łatwo wiąże się go z „ponowoczesnością”, ale korzenie są głębsze. Jeżeli cywilizacja chrześcijańska doprowadziła po dwudziestu wiekach panowania do masowo praktykowanego ludobójstwa, to nie jest wiary-godna. W dodatku „mowa trawa” ideologii, jak też marketing ostatecznie utrwaliły nieufność wobec wszelkiego dyskursu. Taylor wspomina o „odczarowaniu świata” w sensie religijnym, ale to dotyczy również, czy przede wszystkim, wielkich ideologii XX wieku: faszyzmu i marksizmu. W tej perspektywie dla wielu jedynie „dekonstrukcja” wydaje się wyjściem – wyjściem wszak negatywnym, bo nie daje poczucia sensu.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się