fbpx
Tadeusz Jagodziński styczeń 2010

Kompromis i krach

Po ogłoszeniu nominacji na kluczowe stanowiska w UE wynotowuję nagłówki z europejskich gazet: przeważają lamenty nad anonimowością Prezydenta Unii i Wysokiej Przedstawicielki ds. Polityki Zagranicznej.

Artykuł z numeru

Świętych wyobcowanie i inne z nimi kłopoty

„Herman kto?”, pytała retorycznie szwedzka „Dagens Nyheter”, w Hiszpanii „El País” utyskiwała, że przywódcy są „nudni i mało rozpoznawalni”, zaś brytyjskie „Daily Mail” i „The Guardian” z zadziwiającą jednomyślnością (obie gazety mają przeciwstawne profile) pisały o „europejskiej manipulacji szytej grubymi nićmi”. Rzeczywiście, po kilkumiesięcznych spekulacjach na medialnej giełdzie, w których przewijała się między innymi kandydatura Tony’ego Blaira, a więc pierwszoplanowej postaci z ogromnym doświadczeniem na arenie międzynarodowej (zaś w dyskusjach powracał wątek konieczności uwiarygodnienia Europy – wobec Waszyngtonu czy Pekinu – mocnym i renomowanym liderem), triumf polityków „z głębokiej rezerwy” mógł się wydawać co najmniej zastanawiający. Ale zważywszy na często podnoszony argument o demontażu Europy narodów, tworzeniu super-państwa wbrew woli wyborców czy demokratycznych niedoskonałościach traktatu z Lizbony, który stworzył ramy prawne dla nowych stanowisk, wybór Hermana Van Rompuya i Catherine Ashton nosi przede wszystkim znamiona wielopoziomowego kompromisu.

Przywódcy „E27” najwyraźniej uznali, że po wieloletnich debatach na temat politycznej tożsamości Unii Europejskiej przychodzi czas na konsolidację, czemu powinny sprzyjać postaci sprawnych zakulisowych mediatorów, a nie gwiazdorów sceny politycznej, skłonnych do narzucania swych wyrazistych wizji i poglądów. Zarówno Van Rompuy, jak i Ashton wydają się spełniać ten warunek, co przy okazji pozwala świecić pełnym blaskiem szefom rządów poszczególnych państw członkowskich. Zadbano też o równowagę sił między centrolewicą (Ashton), a centroprawicą (Van Rompuy), o kadrową obecność przedstawicieli mniejszych państw (Belgia), kobiet i „tradycyjnie” eurosceptycznej Wielkiej Brytanii (Ashton) w strukturach najwyższych władz UE. Oczywiście, jak wszystkie decyzje kompromisowe na tym poziomie także i te nominacje mają w sobie coś z politycznego minimalizmu. Ale czy tak wieloczłonowa i niesłychanie zróżnicowana pod względem interesów i przekonań wspólnota 500 milionów obywateli mogła dziś zdobyć się na silniejsze i bardziej spójne przywództwo?

Jednak nawet w przypadku tak ostrożnie dobranej i pod wieloma względami dokładnie „prześwietlonej” pary Ashton – Van Rompuy pojawiają się wątpliwości dotyczące zdecydowanych deklaracji przeciwko potencjalnemu członkostwu Turcji w UE (Van Rompuy) czy budzących dyskomfort na unijnym Wschodzie doniesień o zaangażowaniu Ashton w Kampanię na rzecz Rozbrojenia Nuklearnego (CND) w czasach, gdy organizację tę mniej lub bardziej otwarcie wspierała Moskwa. Można sobie tylko wyobrazić, co by się działo, gdyby prezydenturę powierzono na przykład Blairowi, którego negatywny elektorat, choćby z racji jego osobistego zaangażowania w konflikt iracki, daleko wykracza poza geograficzne granice Wysp Brytyjskich. Teraz jednak, gdy klamka zapadła, roztrząsanie argumentów dotyczących przeszłości nowego prezydenta UE oraz koordynatorki jej polityki zagranicznej zdecydowanie schodzi na plan dalszy, a bardzo szybko zastąpią je bieżące odpowiedzi na pytania o skuteczność postulowanego przez nich „dyskretnego przywództwa” i „cichej dyplomacji”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się