fbpx
Tadeusz Jagodziński kwiecień 2009

Roz-rachunki zaległe i bieżące

Kończy się rok finansowy. W skrzynce na listy znajduję zawiadomienia z urzędu podatkowego, a księgowy, który pomaga mi rozliczać się z fiskusem, ponagla mnie przez telefon, żebym dosłał jakieś dokumenty.

Artykuł z numeru

Spór o Jezusa. Tajemnica ukryta w historii

Kiedy nieśmiało zeznaję, że nie mogę ich znaleźć, okazuje niespodziewaną wyrozumiałość. On też czegoś nie może się doszukać,  ale – jak mówi – to i tak drobnostka w porównaniu z sumami, które „zapodziały się gdzieś” audytorom badającym aktywa finansowych gigantów po obu stronach Atlantyku. I tak rozmowa niepostrzeżenie schodzi na temat gospodarczej zapaści, w jakiej pogrąża się  wolnorynkowy świat.

Politycy nie unikają już takich słów jak kryzys czy recesja; ba, nie stronią nawet od bardziej nacechowanych emocjonalnie, choć mało technicznych określeń w rodzaju „huraganu” lub „katastrofy”. Wraz z upływem czasu jednak ten język znieczula. Podobnie jak bajońskie sumy przeznaczane przez rządy na udrożnienie systemów kredytowania albo zapisywane w rubrykach strat przez niegdysiejszych gigantów City i Wall Street. Ot, garść przykładów z ostatnich dni: korporacja bankowa HSBC zabiega u swoich udziałowców o wsparcie na kwotę 12 miliardów funtów, ubezpieczeniowy kolos AIG (American International Group) ogłasza kwartalne straty w wysokości 62 miliardów dolarów (absolutny rekord w dziejach światowego biznesu!), prezydent Obama uruchamia  program interwencyjny na blisko 800 miliardów dolarów, a Bank Anglii zwiększa podaż pieniądza o ok. 150 miliardów funtów. To ostatnie, dość eufemistyczne sformułowanie nie oznacza ponoć gorączkowego drukowania banknotów z podobizną Elżbiety II, ale mój księgowy, choć czuje się w tym wszystkim zagubiony jak prawie każdy, i tak uważa, że nieuniknionym skutkiem takich działań musi być inflacja. Nie dziś, nie jutro, ale pewnie za rok − powiada. I nie jest w tym przekonaniu odosobniony, bo na Wyspach całkiem spore grono ekspertów ma podobne zdanie.

Uderzające przy tym, jak tego rodzaju kryzys ujawnia niepewność i rodzaj zagubienia wśród polityków; ich dawne twierdzenia, podbudowane sprawdzonymi modelami, są coraz częściej zastępowane słowami o szukaniu dróg wyjścia i bezprecedensowych wyzwaniach. Jedni więc po omacku próbują się sami ratować, przy pomocy mniej lub bardziej protekcjonistycznych metod wspierania rodzimych przedsiębiorstw czy całych gałęzi gospodarki, drudzy zaś przekonują o potrzebie globalnej solidarności i równie globalnych rozwiązań. Trudno w tej chwili rozstrzygnąć, która opcja weźmie górę, być może rzeczywistość rosnącego bezrobocia i możliwych  niepokojów społecznych wymusi kompromisy między tak zakreślonymi  stanowiskami. I na pewno różne kraje będą na rozmaite sposoby przechodziły przez ten czyściec. Tu i ówdzie słychać już przewidywania na temat struktur międzynarodowych czy mechanizmów kontroli w świecie post-kryzysowym, ale – zważywszy na wspomniane wcześniej oznaki niepewności i bezradności polityków – to na razie czysta futurologia. Choć trudno oczekiwać, aby po uspokojeniu sytuacji na rynkach i ewentualnym powrocie na ścieżki wzrostu, państwo miało błyskawicznie wycofać się ze znacjonalizowanych instytucji finansowych i praktyk interwencjonistycznych. Pozostaje pytanie, jak zadbać o to, aby ta poszerzona rola państwa nie dławiła przedsiębiorczości i nowatorstwa, ale zanim ktoś znajdzie na nie odpowiedź, trzeba będzie najpierw uporać się z ożywieniem gospodarek i ograniczeniem inflacji. W dziesiątkach think-tanków i instytutów badawczych zmagają się już z tym wyzwaniem rzesze ekonomistów, ślęczących nad słupkami i wykresami. Chyba dopiero następne pokolenia będą mogły ocenić ich kolektywne wysiłki i, kto wie, może dostrzec w nich nie tylko reformatorów, ale i twórców pierwszej globalnej rewolucji XXI wieku?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się