fbpx
Tadeusz Jagodziński marzec 2011

Dama znad jeziora Inya

Dla milionów Birmańczyków, Aung San Suu Kyi stała się twarzą i głosem ich protestu. Wyrazicielką dążeń do godnego życia w wolnym kraju, do rządów prawa i do demokratycznych metod wyłaniania władzy. W ciągu roku, jeżdżąc po całym kraju, wygłosiła ponad tysiąc przemówień. Z uporem i konsekwencją broniła pokojowej drogi do przemian. Zaczęto o niej mówić „nasz Gandhi, tyle że ładniejszy”.

Artykuł z numeru

Po co nam Gross?

Dzień po zwolnieniu z aresztu domowego pani Aung San Suu Kyi, charyzmatycznej przywódczyni birmańskich demokratów, pod siedzibą jej zdelegalizowanego ugrupowania (Narodowej Ligi na rzecz Demokracji, NLD) w Rangunie zebrały się tysiące ludzi. Dla większości było to prawdziwe święto, pierwsza od ponad siedmiu lat okazja do spotkania z kimś, kto uosabia ich aspiracje i niezgodę na trwające niemal pół wieku autorytarne rządy wojskowych w Birmie. Wprawdzie znajomi, którzy relacjonowali mi później ten wiec z 14 listopada, twierdzili, że wyczuwało się też w tłumie obecność tajnej policji i prorządowych bojówek po cywilnemu (tych ostatnich zwłaszcza po charakterystycznym zapachu alkoholu…), ale wszystko przebiegło bez poważniejszych incydentów. Generałowie najwidoczniej uznali, że po mocno spreparowanym przez siebie sukcesie wyborów z 7 listopada mogą nieco poluzować. Nikogo nie zatrzymywano więc za wznoszenie zaimprowizowanych transparentów z hasłami poparcia dla NLD albo okrzyków „Kochamy cię!”. Dama zaś (tak nazywają ją miliony Birmańczyków: The Lady) po prostu kontynuowała przerwany wymuszoną izolacją dialog ze swoimi zwolennikami, dyskretnie żartując z wad junty, albo – już poważniej – mówiąc o konieczności autentycznych przemian, pojednania i pracy, bo bez wspólnego wysiłku nikt nie da Birmańczykom „tego, do czego dążą”.

Żałowałem, że nie mogłem w tym uczestniczyć „na żywo”, zwłaszcza że byłem wtedy w Birmie, ale w odległym o kilkaset kilometrów na północny zachód stanie Arakan. Do Rangunu (największego miasta i byłej stolicy kraju) dotarłem dopiero po kilku dniach. Entuzjazm po zwolnieniu Damy zdążył już nieco przygasnąć, ale na ulicznych stoiskach z prasą wciąż roiło się od kolorowych tygodników z jej fotografiami na pierwszych stronach. Prawie w każdym innym zakątku globu uchodziłoby to za coś najzupełniej normalnego, w ściśle reglamentującej informacje Birmie pachniało to jednak „rewolucją”. Nawet specjalistyczny tygodnik piłkarski Eleven zdecydował się przemycić wielki nagłówek łączący zwolnienie Aung San Suu Kyi z apelem o jedność i nadzieję, choć z pozoru publikowany materiał dotyczył wyników spotkań angielskiej Premiership (zrobiono to, zmieniając kolor czcionek w części wyrazów). Inna sprawa, że rozzuchwalone redakcje ukarano później czasowym zawieszeniem sprzedaży.  To, co zdołano sprzedać, trafiło jednak pod strzechy. Sam widziałem, jak niektórzy kupowali po dwa, trzy egzemplarze, w oczywisty sposób przewidując, że szybko mogą się one stać  przedmiotem zawiści kolekcjonerów. Przy okazji ta rynkowa popularność wizerunku Damy unaoczniała dotkliwy problem birmańskich generałów, którzy mimo ponaddwudziestoletnich represji i propagandowych zabiegów nie byli w stanie wymazać ze świadomości społecznej jej prestiżu, a to niepowodzenie ciągle boli, gdyż przypomina o uzurpatorskim charakterze sprawowanej przez nich władzy.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się