fbpx
fot. JB Autissier / Panoramic / PAP
Bartosz Sadulski Marzec 2024

Football Manager ratuje i niszczy życie

Dwadzieścia pięć lat, tysiące godzin. Zamiast nauczyć się w tym czasie mandaryńskiego, grałem w Football Managera. I dobrze mi z tym.

Artykuł z numeru

Pokolenie sztucznej inteligencji

Pokolenie sztucznej inteligencji

W papierowym wydaniu Miesięcznika ZNAK artykuł ukazał się pod tytułem Srebrne gody


Leżą w łóżku plecami do siebie. Ona ma skrzyżowane ręce, zerka na niego z nutą niezadowolenia i podejrzliwości na twarzy. On, w szarym podkoszulku, trzyma obie ręce na poduszce, jest wyraźnie zamyślony. W najczęściej kolportowanej wersji tego popularnego mema ona jest przekonana, że jej partner z pewnością myśli o innych kobietach, układa logistykę ognistego romansu lub pokątnej chryi, tymczasem on oddaje się rozważaniom o Cesarstwie Rzymskim, zastanawia się, czy jeśli jego syn będzie księdzem, to będzie musiał mu mówić „ojcze”, bądź oddaje się innej, równie niewinnej zabawie umysłowej. Jeśli jednak, tak jak ja, jest milenialsem, wychował się na grach komputerowych i piłce nożnej, istnieje spore prawdopodobieństwo, że snuje dalekosiężne plany: myśli o zimowym okienku transferowym, obiecujących juniorach z drużyn młodzieżowych, których będzie wprowadzał do pierwszego zespołu, o taktyce na najbliższe derby i wygasającym kontrakcie gwiazdora. Bo właśnie to przed snem zaprząta nas, maniaków piłkarskich menadżerów.

Pamiętaj, żeby pójść do pracy

Do historii przeszły dwa duety braci Collyerów: patologiczni zbieracze z Nowego Jorku, bohaterowie książki E.L. Doctorowa Homer i Langley, zrujnowali sami siebie i polegli pod zwałami nagromadzonych rupieci, oraz Paul i Oliver pochodzący ze Strefford w hrabstwie Shropshire, na zachód od Birmingham, odpowiedzialni za ruinę setek, jeśli nie tysięcy mężczyzn, ich związków i zawodowych karier. Książka o grze komputerowej, którą zmajstrowali z nudów w latach 80., nosi tytuł: Football Manager Stole My Life, fani pozostają jednak zgodni, że gra nie kradnie życia, ale może je ocalić (tym tropem poszedł też polski wydawca, tłumacząc tytuł jako Football Manager to moje życie). Football Manager to nie eskapistyczna pasja ani angażujące hobby, to nie obsesja ani uzależnienie. To po prostu druga praca.

Platforma cyfrowej dystrybucji gier Steam bezlitośnie podliczyła, że na graniu w Football Managera 2013 spędziłem 2732 godziny.

Edycja z 2020, pobrana przeze mnie pod koniec stypendium w Bratysławie, kiedy już samotność i nuda, bo ile razy można spędzać dzień na czytaniu i piciu piwa za dwa euro na kąpielisku Delfin, aż tak bardzo mnie nie wciągnęła – to nieco ponad 800 godzin. Zaczynając pierwszą powieść, usunąłem z komputera edycję z 2013. Kończąc ją, grałem już w wydanie z 2020 r. Badacze oszacowali, że nauka mandaryńskiego zajmuje od 2 do 4 tys. godzin, co oznacza, że być może istnieje gdzieś taki wszechświat, w którym robię wielkie wrażenie na mieszkańcach Shenzhen, zamawiając bez akcentu chow mein. Nie jest to jednak ten. Przez lata czułem się jak bohaterowie książki Chucka Palahniuka Potępieni, przemierzający zaświaty niczym Dante z Wergiliuszem, którzy musieli skonfrontować się z Oceanem Zmarnowanej Spermy. Przez lata wizualizowałem sobie, że po śmierci zostaną mi przez diabła o urzędniczym zacięciu zademonstrowane w Power Poincie statystyki mojego marnego żywota, smutna i skrajnie niekorzystna komparacja czasu spędzonego na zarządzaniu klubami piłkarskimi, czytaniu i nauce. Stawałem wobec tych samych pytań, z którymi dziennikarz „Guardiana” i autor wspomnianej już książki o kradzieży Ian Macintosh poszedł do psychologa: dlaczego nigdy nie spałem do trzeciej nad ranem, by napisać książkę, ale robiłem to wielokrotnie, by wyprowadzić Welling United z Konferencji Południowej? Stanąłem jednak przed lustrem, wobec prawdy, i wypowiedziałem słowa: nazywam się Bartosz Sadulski i jestem uzależniony.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się