Wiek IV naszej ery to być może najbardziej przełomowe stulecie w historii cywilizacji. Jeden człowiek żyjący wówczas nieco dłużej mógł być świadkiem gwałtownej transformacji religijnej, w wyniku której państwo i społeczeństwo rzymskie stały się zasadniczo chrześcijańskie. Choć zmiana bywała powierzchowna, okazała się nieodwracalna. To także epoka, w której okrzepły formy instytucjonalne Kościoła, a cywilizacja klasyczna stała się częścią dziedzictwa chrześcijańskiego. Złożyło się na to wiele czynników. Było w tym zapewne wiele bezwładności systemu – instytucje cesarstwa opierały się na fundamentach pogańskiej tradycji, nieco sentymentu – członkowie elity chrześcijańskiej spędzili najlepsze młode lata, ucząc się greki i łaciny na dziełach Homera i Wergiliusza, a pewnie i sporo pragmatyzmu – filozofia, literatura i retoryka były po prostu skutecznymi narzędziami także w rękach przywódców Kościołów.
Ciągłość pomiędzy cesarstwem „pogańskim” a chrześcijańskim jest dziś powszechnie uznawana. Warto jednak stawiać czoła pozornym oczywistościom i kwestionować zastany konsensus. Tak rozwija się nauka, także historyczna. W książce Ciemniejący wiek Catherine Nixey próbuje więc wywrócić stolik i ukazać chrześcijan nie jako kontynuatorów, ale jako niszczycieli cywilizacji klasycznej. To propozycja zasługująca na poważne potraktowanie. W fazie realizacji autorka ponosi jednak całkowitą klęskę. Przynajmniej z punktu widzenia historii akademickiej.
Ad fontes
Poznanie przeszłości rozpoczyna się od źródeł. Źródłem dla historyka jest wszystko, co niesie informację o rzeczywistości minionej. Zarówno edukacja uniwersytecka, jak i praktyka badawcza może być sprowadzona do coraz lepszego zrozumienia źródeł, a zwłaszcza ich ograniczeń. Oczywiście, by pisać o historii, nie trzeba być historykiem. Większość z nas wiedzę o przeszłości zdobywa pośrednio, z prac specjalistów. I nie ma w tym nic złego. Można nawet pisać o historii, zwłaszcza popularnie, opierając się tylko na ustaleniach innych. Nie możemy jednak tracić źródeł z pola widzenia.
Z lektury książki jasno wynika, że Nixey nie opiera się na samodzielnej lekturze źródeł. Korzysta z nich za pośrednictwem wybranych opracowań naukowych. Problem leży w tym, że nie używa tych prac, by swe źródła zrozumieć, lecz sięga po wyłuskane z opracowań cytaty, by ilustrować z góry założone tezy. Choćby z tego powodu jej książkę trzeba stanowczo odróżnić od literatury naukowej, a nawet rzetelnej popularyzacji. Dokumenty, z których cytuje jedynie co bardziej soczyste frazy, zostały pozbawione kontekstu, tak jakby dawały nam bezpośredni dostęp do minionych wydarzeń, a wiemy przecież, że nawet w dobie telewizyjnej relacji live przekaz zawsze jest zapośredniczony i warunkowany ograniczeniami technicznymi oraz świadomymi decyzjami podejmowanymi na różnych szczeblach.