fbpx
Jerzy Franczak luty 2018

Niepoczytalne

Ciekawostka czy zapomniane arcydzieło? Autobiograficzne świadectwo czy wyrafinowane dzieło sztuki? Krzyk rozpaczy, oskarżenie totalitarnego systemu czy apologia wyzwalającej mocy literatury? Zapiski z domu wariatów Christine Lavant niepokoją i wymykają się jednoznacznej definicji.

Artykuł z numeru

Ćwiczenia z uważności

Ćwiczenia z uważności

Habent sua fata libelli. Zapiski… czekały na swoich czytelników kilkadziesiąt lat ukryte w archiwum tłumaczki Lavant, która wbrew woli autorki nie zniszczyła rękopisu. W sprzecznych posunięciach niemieckiej pisarki znać wahanie podszyte ogromnymi emocjami. Najpierw zabiegała ona o publikację swojego dzieła, a potem błagała wydawcę o wycofanie go z druku, pisząc: „nie mam w swoim życiu niczego, prócz moich krewnych, ci zaś będą się czuli zakłopotani i skompromitowani, a ich małżeństwa ulegną zniszczeniu”. W efekcie tekst napisany w 1946 r. ukazał się drukiem dopiero w roku 2001, a więc w czasach gdy sława Lavant jako autorki przejmujących wierszy była już ugruntowana.

Z czego wynikała ta decyzja? Odpowiedź zawiera się już w cytowanym liście; idzie o autobiograficzny wymiar utworu. W roku 1935 Lavant zgłosiła się do kliniki psychiatrycznej w Klagenfurcie na sześciotygodniową kurację. Początkująca poetka – chorowita 20-latka, która ze względu na nękające ją choroby przerwała edukację – miała za sobą załamanie nerwowe i próbę samobójczą. Sporządzone dekadę później Zapiski… nie tylko oddają zmienne stany emocjonalne i przemyślenia pacjentki, ale zawierają też portrety lekarzy i bliskich, którzy mogliby rozpoznać się w powieściowych postaciach. Pamiętajmy przy tym, że rzecz toczy się w epoce triumfu narodowego socjalizmu. Pisarka musiała znać późniejsze losy kliniki, w której w latach 40. prowadzono akcję eksterminacji chorych umysłowo (w sumie uśmiercono ponad 1500 pacjentów). Do motywów osobistych dochodzą zatem wątki polityczne. Lavant najwyraźniej nie chciała wchodzić w rolę Nestbeschmutzera – artysty z premedytacją kalającego własne gniazdo (którą to rolę wzięli na siebie admiratorzy jej poezji, Thomas Bernhard i Elfriede Jelinek).

Normalizacja

Nie ma żadnych świadectw, jakoby Lavant prowadziła notatki podczas pobytu w klinice. Mamy więc do czynienia z tekstem stylizowanym na nieskładny, dziennikowy zapis – z jego przeskokami myślowymi, niekonsekwencjami, skrótami (motywowanymi pośpiechem) i brakiem ogólnego uporządkowania. Ale diarystyczne rozwichrzenie skrywa starannie rozplanowaną kompozycję, co ujawnia zakończenie, w którym zbiega się kilka kapryśnie prowadzonych wątków: historia zapaści psychicznej narratorki, dzieje jej tragicznej miłości, losy innych pacjentek, opowieść o samej klinice i jej personelu. W tej małej i niezwykle precyzyjnej narracji nakładają się różne plany, a jednostkowe traumatyczne doświadczenie zostaje wpisane w szersze tło obyczajowe, społeczne i polityczne.

Tytułowy „dom wariatów”, obserwowany z dnia na dzień przez nadwrażliwą dziewczynę, ukazuje z wolna swoją strukturę. To instytucja totalna, sprawująca kontrolę nad niejednorodną grupą odmieńców („wariat” pochodzi wszak od łac. varius, czyli inny). Wszyscy oni podlegają restrykcyjnym, odgórnym regulacjom. Najdrobniejsze nawet kwestie zależą od decyzji personelu – począwszy od rytmu dnia (pory posiłku i wypoczynku) po kurację medyczną (arbitralne diagnozy, aplikowanie leków). Słowa lekarzy mają moc przekształcania rzeczywistości. Wśród chorych budzą taki respekt, że ci stają się „potulni jak zwierzęta”. Przełóżmy tę ogólną charakterystykę na sytuacyjny konkret. Oto cierpiąca na bezsenność narratorka zostaje wezwana do psychiatry, który zamierza obwieścić jej nowe zarządzenie. Postrzega swoje zachowanie w kategoriach niesubordynacji, dlatego drży ze strachu przed karą. Psychiatra – umiejętnie zawieszając głos, aby stopniować napięcie – zaleca po prostu cowieczorne ciepłe kąpiele, na co ona reaguje radosnym zaskoczeniem i wdzięcznością. Euforyczny stan szybko mija, gdy kąpiele okazują się nową torturą – decyzją pielęgniarki pacjentka musi brać prysznic przy otwartych drzwiach, na oczach tłumu ciekawskich. Ani ona, ani inne zamknięte w zakładzie kobiety nie potrafią przeciwstawić się tej systemowej przemocy. Na lekarską omnipotencję reagują strachem, a niekiedy nawet uwielbieniem, jak sama narratorka, która darzy płomiennym uczuciem jednego z lekarzy (ten wątek fabularny, bardzo istotny dla konstrukcji całości, pozostawiam celowo w niedopowiedzeniu).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się