fbpx
fot. archiwum prywatne
Jakub Bohuszewicz listopad 2019

Religia i duchowość: fałszywy podział?

O tym, że zbieracko-łowieccy przodkowie pracowali krócej od nas, wiadomo od dawna, bardzo bym jednak chciał Harariego zapytać: co według niego robili w wolnym czasie? Rozmawiali z figowcami, karibu albo skałami, jak czytamy w „Homo deus”? Moim zdaniem te sugestie to za mało.

Artykuł z numeru

Harari. Czy możemy mu zaufać?

Harari. Czy możemy mu zaufać?

W proponowanej w Sapiens definicji religii Harari podkreśla jej systemowy charakter: „(…) system ludzkich norm i wartości, który opiera się na wierze w nadnaturalny porządek”. Sądzę, że to słuszne podejście. Niektórzy współcześni badacze nawołują wręcz do tego, aby zamiast o religii mówić o systemach religijnych rozumianych jako adaptacyjne zbiory cech poznawczych, behawioralnych i emocyjnych[1]. A więc religia to nie wiara w duchy, kult ofiar ani szczególny stosunek jednostki do czegoś, co uznaje ona za boskie, ale właśnie pewien układ występujących razem cech.

Otwartą kwestią pozostaje jednak sposób wyodrębnienia systemu religijnego. Pojęcie systemu pochodzi z cybernetyki i, jak uczy jeden z przedstawicieli tej nauki, zakłada podział rzeczywistości na dwie klasy: rozpatrywany system i resztę świata (zwaną otoczeniem)[2]. Oczywiście to, jaki fragment rzeczywistości uznamy za system, jest w dużej mierze arbitralne – zależy od potrzeb badacza i problemów, które próbuje rozwiązać. Chciałbym natomiast zwrócić uwagę, że w swojej definicji Harari przemilcza rolę rytuału, bez którego żaden system religijny nie może się obejść. Tym samym wyklucza go z systemu religijnego, co – jak pokażę – ma pewne konsekwencje dla stawianych potem tez.

Według Harariego religia – prezentując konwencjonalne porządki jako stworzone przez nadludzką instancję – „zapewnia społeczną stabilność”. Koncepcja ta szczególnie rzuca się w oczy przy omawianiu relacji między religią a duchowością. Ta pierwsza – pisze w Homo deus – to układ, ta druga – to podróż. Religia więzi nas w dogmatach, duchowość pozwala się rozwijać. Jako przykład zostają podane studia na uniwersytecie będące wtedy podróżą duchową, gdy stawiane w ich trakcie pytania popchną nas w nowych, nieznanych wcześniej kierunkach.

Czy jednak ta charakterystyka dotyczy religii per se? Raczej mowa w niej o pewnym etapie rozwoju religii, w którym pierwotna wspólnota ulega rutynie i skostnieniu.

Bo przecież początkiem systemu religijnego jest często nie afirmacja, lecz gwałtowne zakwestionowanie panującego porządku. Religia potrafi aktywizować, być twórcza, niedogmatyczna.

Czy eschatologiczny ruch Mahdiego zapewniał stabilność w XIX-wiecznym Sudanie? Nie. Kiedy w 1881 r. mistyk Muhammad Ahmad zrozumiał, że jest długo wyczekiwanym Mahdim, zjednoczył przeciwników turecko-osmańskiego reżimu, aby kilka lat później podbić Sudan, państwo sześciokrotnie większe od Polski. To samo dotyczy rewolucji, która w 1804 r. uczyniła Haiti pierwszym niepodległym państwem na Karaibach. Można dyskutować, czy doszłoby do niej, gdyby nie synkretyczna religia vodun podsycająca energię buntu i niwelująca trybalizm charakterystyczny dla afrykańskich niewolników (piszę o tym więcej w redagowanej przez T. Majewskiego i M. Kusterę książce Mit, religia, nowoczesność. Cena emancypacji).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się