Proszę sobie wyobrazić spotkanie kilku bibliofilów. Siedzą przy stole i rozmawiają o swoich nowych nabytkach. Wszyscy mogą posiadać ten sam tytuł, jednak poszczególne egzemplarze mogą mieć inne atrybuty: dedykację i autograf autora, idealny stan zachowania czy rysunek ilustratora. Wyobraźmy sobie teraz, że na spotkaniu towarzyskim kolekcjoner chwali się zakupem e-booka – mówi Artur Jastrzębski z warszawskiego antykwariatu Kwadryga.
– Nie słyszałem jeszcze o kolekcjonerach e-booków. Trudno to sobie nawet wyobrazić. E-booka nie można przecież dotknąć ani powąchać. Pliki elektroniczne da się multiplikować w nieskończoność, a książkę papierową już nie. Nawet gdy nakład jest spory, to zawsze widać ten koniec, cel zbierania – mówi współwłaściciel antykwariatu Marcin Gałązka, który zajął się sprzedażą książek, gdy stracił posadę urzędnika. – I całe szczęście, ponieważ moje aktualne zajęcie jest dużo ciekawsze niż praca w biurze! – przyznaje. – Gdy zostałem bezrobotnym, miałem trochę zbędnych książek na półkach. Zacząłem je wyprzedawać przez Internet i nagle okazało się, że to jest dość łatwe i miłe źródło dochodu.
– Wraz z rozwojem Internetu zaczęło przybywać klientów. Wiele osób z małych miejscowości, gdzie nie było antykwariatów, nagle zyskało dostęp do sporej liczby książek – wyjaśnia Artur. – Zaczęły powstawać platformy aukcyjne, na których ceny czasem znacznie różniły się od cen w antykwariatach stacjonarnych. Zdarzały i zdarzają się sytuacje, w których klienci przepłacają za pojedyncze książki, ale to też jest specyfika aukcji. Kupując księgozbiory, poddajemy je gruntownej selekcji. Interesują nas głównie książki opublikowane przed 1939 r. Pierwsze wydania poezji, książka artystyczna, oprawy znanych introigatorów, książki z szeroko pojętej humanistyki – to są tematy‚ którymi się zajmujemy. Zbiory uzupełniają pocztówki, mapy, grafiki i od niedawna plakaty artystów z tzw. polskiej szkoły plakatu (Jan Lenica, Henryk Tomaszewski i Roman Cieślewicz). Chętnie kupujemy pierwsze wydania poezji czy literatury m.in. dlatego, że zazwyczaj mają ciekawe okładki, interesującą szatę graficzną, niskie nakłady. Debiutanckie tomiki Szymborskiej, Herberta, Białoszewskiego miały nakłady ok. 1–2 tys. egzemplarzy. Dla porównania: średni nakład w PRL-u wynosił ok. 20–30 tys.
– Praca antykwariusza to ciągłe poszukiwanie najrzadszych i najcenniejszych druków – kontynuuje Artur i z zaplecza przynosi pierwsze wydanie Ferdydurke Witolda Gombrowicza, egzemplarz w bardzo dobrym stanie, z oryginalną obwolutą i rysunkami Brunona Schulza w tekście. – Taki egzemplarz może kosztować ok. 8 tys., a bez tej obwoluty wartość książki spada kilkukrotnie, do ok. 2 tys. zł. Część klientów, głównie kolekcjonerzy z zagranicy, chętnie płaci więcej, ale za egzemplarze idealne.
Niektórych to dziwi, że książkę można kupić tylko ze względu na okładkę, obwolutę lub autograf. Proszę zwrócić uwagę, że ktoś specjalnie do tego wydania zaprojektował obwolutę czy ilustracje.
Cały ciąg wypadków spowodował, że mamy taki przedmiot. Można to było zrobić na zwykłym papierze, byle jak, bez ilustracji. Niestety, dużo książek wydawanych współcześnie jest drukowanych bez odpowiedniego opracowania graficznego. To są egzemplarze, które nie będą najprawdopodobniej poszukiwane w przyszłości przez klientów antykwariatów.
– Trzeba wykonać sporo pracy, aby odsiać wartościowe książki od makulatury. Liczy się znajomość rynku i osób z nim związanych. To jest ta wiedza antykwariusza, którą zdobywa się przez lata praktyki. O ile są jeszcze technika księgarskie, które przygotowują do zawodu księgarza, o tyle nie ma takich dla antykwariuszy. Skupując książki, często spotykamy się z sytuacją, że stają się one balastem dla osób dziedziczących mieszkanie, ponieważ ich nadmiar źle wygląda na zdjęciach w agencji, które wolą sterylne przestrzenie. Na skup makulatury trafiają perełki warte kilka, kilkanaście tysięcy. Kolejne pokolenia wyrzucają do śmieci bardzo cenne rzeczy. To źle świadczy o poziomie społeczeństwa – podkreśla Marcin.
Artur: – Przychodzą do nas klienci, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z kolekcjonerstwem, dzięki nam poznają tajniki rynku bibliofilskiego. Dziwią się, że pierwsze wydanie Mistrza i Małgorzaty Bułhakowa kosztuje 150–200 zł, a egzemplarz wydany współcześnie można kupić za 20 zł. Musimy im pokazać, dlaczego ta książka tyle kosztuje, jakie walory tego egzemplarza podnoszą jego wartość. Staramy się również zainteresować klientów nowymi tematami. Poszerzyliśmy swoją ofertę o czasopisma z PRL-u, takie tytuły jak „Ty i Ja”, „Zebra” czy „Projekt” wzbudzają coraz większe zainteresowanie. Konkurencja również szuka nowych przedmiotów do sprzedaży, np. jutro na aukcji w krakowskim Rara Avis będą wystawione znaczki kwestarskie oraz etykiety zapałczane. Od 20 lat słyszymy narzekania, że rynek się kończy. A klienci wciąż kupują.
– Jeszcze mamy tu urwanie głowy po sobotniej aukcji – mówi jednak z zadowoleniem Janusz Pawlak z antykwariatu Rara Avis. – Nie sprawdziły się tylko nowe tematy, czyli afisze i plakaty z lat 40. i 50. dotyczące sportów motorowych i etykiety zapałczane. Wystawiliśmy stare XIX-wieczne etykiety polskich wytwórni, ale nie znaleźliśmy kupców. Jednak cała reszta sprzedała się bardzo dobrze. Pierwsze wydanie Pana Tadeusza z biblioteki Emila Zegadłowicza poszło za 17 tys. zł. Tomik Zuzanny Ginczanki, jedyny wydany za życia poetki, cenę wywoławczą 120 zł przekroczył dziesięciokrotnie. Ponad 10 tys. zł osiągnął Promethidion Norwida. Mały format, drobny druczek, niewiele stroniczek, ale zachowało się tak mało egzemplarzy, że jest niezwykle cenny. To jest drugi egzemplarz, który widzę, choć już 30 lat pracuję w zawodzie. Aż serce zabiło mi żywiej na jego widok. Stare książki, czasopisma, rękopisy dobrze się sprzedają. Może na co dzień różnie bywa, ale jesteśmy dalecy od narzekania. Zwłaszcza po aukcji, która budzi tak wiele emocji.
Polowanie na kruka
– Na rynku antykwarycznym zawsze dominowały Kraków, z bogatą kilkusetletnią tradycją uniwersytecką, i Warszawa, pełna intelektualistów, profesorów i pisarzy. Tam nieustannie coś do tych antykwariatów płynie. Jak są dobrze zaopatrzone, to mają klientelę, organizują aukcje. Jeśli ktoś będzie miał dobrą książkę, raczej nie zaniesie jej do małego antykwariatu, tylko zawiezie do Warszawy albo Krakowa, bo tam lepiej ją sprzeda. Koło się zamyka. Oceniam to krytycznie. Oczywiście interwencje na wolnym rynku są ograniczone, ale jestem za traktowaniem antykwariatów jako instytucji kultury. Warto i trzeba wspierać antykwariaty w innych miastach – uważa Grzegorz Nieć, badacz rynku antykwarycznego. W książce Rynek wtórny książki asortyment dzieli na kilka segmentów: książki zabytkowe, czyli rzeczy cenne, unikalne dla kolekcjonerów i muzealników; książki wyczerpane w obiegu księgarskim, głównie literatura fachowa; książki tanie i czwarty, który rozwija się w zależności od warunków polityczno-prawnych, czyli książki zakazane. Podobnie można przeprowadzić klasyfikację klientów: przypadkowych, którzy wstukują tytuł w Internecie i mogą nawet nie wiedzieć, że kupują w antykwariacie; sezonowych, którzy aktywizują się zazwyczaj na początku roku szkolnego bądź akademickiego; zwykłych czytelników, którzy poszukują tańszych lektur i profesjonalnych bibliofili – kolekcjonerów i ludzi intensywnie budujących swoje prywatne księgozbiory.
– Sam swoją przygodę z gromadzeniem książek zacząłem od spisu lektur siódmoklasisty. Mój księgozbiór wypełnia dziś stumetrowe mieszkanie i trzy piwnice. Wiem, że to przekracza granice zdrowego rozsądku, ale wiąże się jednak też z moją pracą. Jestem w tej komfortowej sytuacji, że nawet jak zamkną biblioteki (które i tak odwiedzam sporadycznie), w niedzielę, w czasie wakacji, nocą, zawsze mogę spokojnie pracować. Nawet jeśli rynek książki papierowej będzie się kurczył, to antykwariat pozostanie jej rezerwuarem i jego znaczenie wzrośnie. Tradycyjna książka ma wiele walorów. Poza intelektualnym jest też walor materialny – to często ładna i cenna rzecz. Książka może zaspokajać też tę atawistyczną potrzebę zbieractwa, kiedy wychodzę na polowanie do antykwariatu i potem znoszę jakiś łup do swojej jamy – wyjaśnia Grzegorz Nieć.
Plik cyfrowy się nie kurzy
– Ludzie naprawdę przestali czytać książki. Jeśli czytają, to w Internecie albo na czytnikach. Młodzież zachłysnęła się tymi ekranami. A w Internecie jest bałagan. Dużo wiedzy rozrzuconej. Cały czas chaos i mętlik. Natomiast w książkach ta wiedza jest uporządkowana. I niestety, ląduje często na śmietniku. No i dla biznesu źle, bo ja nie zarabiam. Za komuny było mnóstwo książek, za które płaciło się nieraz całą pensję. Wtedy to był naprawdę bardzo opłacalny biznes – mówi Adam Jakimiak z antykwariatu Kosmos. – Widzi pani, od pół godziny, gdy tu siedzimy, nikt nie zajrzał. Kiedyś to było ponad 100 wpłat do kasy dziennie. A teraz ze dwie. Cztery to już jest dobrze!
– Jak przyszłam tu w latach 80., to pracowało kilkanaście osób – potwierdza Beata Zahorska. – Przy ladzie dwie osoby, osobna kasjerka, w skupie ze dwie i na froncie cztery do pilnowania klientów, którzy aż się o siebie obijali, takie były tłumy. Sprzedawało się wszystko. A teraz pojedyncze rzeczy. Gazeta z dnia urodzin. To jest teraz hit. Albo jakiś obrazek na prezent – dodaje.
– Specjalizujemy się w czasopismach. Co nie jest prostą sprawą – mówi pan Adam. – W samym Lwowie przed wojną wychodziło 650 czasopism satyrycznych. Trzeba wiedzieć, o czym które jest, kto je wydawał. Wiele tysięcy gazet. Tego nie da się nauczyć na pamięć czy przeczytać w książce. Potrzeba wielu lat pracy, żeby się na tym poznać. Grafik to mamy największy wybór w całej Polsce. Służą głównie dekoracji filmowych scenografii.