fbpx
Urok codzienności w Kioto fot. Klaudyna Schubert
Karolina Bednarz maj 2024

A miało być tak pięknie

Mówi się, że Japonia to kraj kontrastów, mieszanka historii i nowoczesności. Że to kraj żyjący w przyszłości, ze wszystkimi tego zaletami i bolączkami. Ale rzeczywistość jest o wiele bardziej prozaiczna. Stagnacja gospodarki i najniższa od lat wartość jena. A do tego coroczny spadek w rankingach wolności prasy i równości płci.

Artykuł z numeru

Sen o Japonii

Po pęknięciu bańki ekonomicznej na początku lat 90. zaczął zanikać czar Japonii jako najszybciej rozwijającej się gospodarki, kraju bogactwa i wysokich technologii. Na początku wszyscy chcieli wierzyć, że to tylko chwilowe potknięcie, że czasy hossy jeszcze wrócą. Zwłaszcza że u sterów niemalże nieprzerwanie od 1955 r. stała ta sama siła polityczna – Partia Liberalno-Demokratyczna (LDP). Wierzyli w to zarówno decydenci, jak i ich wyborcy. Choć frustracja w społeczeństwie zaczęła powoli narastać.

Na oznaki, że już nie jest tak jak dawniej, nie trzeba było długo czekać. W 1995 r. członkowie sekty Aum Shinrikyō przeprowadzili w tokijskim metrze atak trującym gazem sarin – zginęło w nim 14 osób, a dziesiątki zostały ciężko ranne. Kilka miesięcy wcześniej w wyniku ogromnego trzęsienia ziemi znacznych zniszczeń doświadczyło Kobe. Dla wielu te dwa medialne wydarzenia splotły się w jedną narrację – poczucia bezsilności, ale też strachu. PKB Japonii (według danych Banku Światowego) spadło między 1995 a 2007 r. z 5,54 tryliona jenów do 4,58 tryliona. Początkowo mówiono o latach 90. jako o „straconej dekadzie”, z czasem jednak badacze i komentatorzy zaczęli zaczęli też tak określać pierwszą dekadę XXI w. A potem drugą. I trzecią.

Przez chwilę wydawało się nawet, że może skończy się tylko na utracie dwóch dekad. Ale 11 marca 2011 r. w wyniku potężnego trzęsienia ziemi i tsunami życie straciło kilkanaście tysięcy osób. Uszkodzony został też reaktor elektrowni atomowej w Fukuszimie. Awaria została w dużej mierze spowodowana przez zaniedbania agencji rządowej – brak odpowiednich protokołów bezpieczeństwa oraz nieodpowiednie przeszkolenie pracowników na miejscu. Poza szokiem i żałobą w Japończykach i Japonkach zaczęła narastać coraz większa frustracja.

Erupcja przemocy

Zachodnie media uwielbiają zachwycać się (niby)japońskimi sposobami na szczęście, zdrowie, czyste mieszkanie i spokój ducha. Piszą o podróżach po Japonii tak, jakby ta nadal cieszyła się prosperity. Mówimy jednak o kraju, w którym od 30 lat trwa stagnacja ekonomiczna i nawarstwiają się problemy społeczne, a coraz więcej osób nie widzi nadziei na poprawę sytuacji. W obliczu coraz bardziej prekarnej gospodarki, w której trzeba walczyć o namiastkę bezpiecznego zatrudnienia, dużą część społeczeństwa przytłacza poczucie bezsilności. Gdy dodamy do tego brak systemowego wsparcia, łatwiej zrozumieć, dlaczego w ostatnich latach regularnie bezsilność ta przeradza się we wściekłość – a ta niekiedy prowadzi do przemocy.

W 2008 r. w tłum ludzi w Akihabarze, turystycznej dzielnicy Tokio, wjechał rozpędzony samochód. Kierowca, 25-letni Tomohiro Kato, wysiadł z auta, po czym zaczął dźgać nożem potrąconych przez siebie przechodniów. Zamordował 7 osób. Osiem lat później 26-letni Satoshi Uematsu, były pracownik ośrodka opieki dla osób z niepełnosprawnością w Sagamiharze, włamał się na jego teren i zadźgał 19 pacjentów i pacjentek mieszkających i ranił prawie 50 kolejnych. Trzy lata później, w 2019 r., 41-letni Shinji Aoba podłożył ogień pod budynek słynnego studia animacji, Kyoto Animation. Życie w pożarze straciło 36 osób. Wszyscy sprawcy zostali jednogłośnie skazani przez sąd na karę śmierci (Japonia, obok USA, to jedyna liberalna demokracja na świecie, w której wciąż jest to najwyższy wymiar kary).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się