fbpx
Oksana Zabużko kwiecień 2020

Czas demiurgini

Na początku było opowiadanie w przypadkowym czasopiśmie. Opowiadanie pod prostym i bezpretensjonalnym tytułem Numery. Nazwisko autorki nic mi nie mówiło.

Artykuł z numeru

Duchowe  światy Olgi Tokarczuk

Duchowe  światy Olgi Tokarczuk

Od pierwszych zdań opowiadanie mnie wciągnęło i przegnało przez korytarze, zakamarki z tą artystyczną siłą, która zmusza, byś utożsamił się z narratorem pozarozumowo, cieleśnie: zapach, ruch, cały namacalny, detalicznie opisany wystrój wnętrz („skąd ona to wie, może sama była pokojówką?” – szlochała we mnie zawodowa zazdrość), wszystko stało się bliskie niczym odżywające wspomnienie, a jednocześnie hipnotyzowało i otulało jak babcina bajka – opowieść stąpała po cienkim lodzie, mogła się przenieść w inny wymiar, pełen potworów i duchów, ale, całe szczęście, obeszło się bez tego (tylko trochę strasznie zrobiło się w „siódmej komnacie Sinobrodego”, gdzie siedział gość i cynicznie taksował tyłek i nogi bohaterki, kiedy ona słała łóżko, spojrzeniem, które na zawsze zapamiętuje kobiece ciało; napięcie trwało do samego końca, kiedy bohaterka już za drzwiami odetchnęła z ulgą: a jednak uciekła!).

Najmocniej jednak utkwiło mi w pamięci to, co osobiste, pisarskie: pomysł, by stworzyć portret osoby poprzez używane przez nią przedmioty wabił wtedy i mnie (koniec końców, uwolniłam się od niego w Muzeum porzuconych sekretów). Rodowód tego pomysłu sięga nie do powieści detektywistycznych, ale do dzieciństwa, do dziewczęcych (a jakże!) zabaw lalkami, kiedy każdej z nich dobieramy pasującą tylko i wyłącznie jej garderobę i domek; a tu w granicach krótkiego opowiadania ta nieznana Polka, moja rówieśnica, pokazała, jak z tej zabawy („włóż laleczko sukieneczkę”) można, nie tracąc dziecięcego zachwytu, zbudować cały kosmos, działający model współczesnego świata, rozrysowanego na kraje i kultury, rasy, klasy, pachnącego strachem i pychą, ale też kruchego i niknącego zarówno w swoim bogactwie, jak i ubóstwie, który może powstać jedynie w oczach demiurga, tzn. demiurgini… (bo czy tak naprawdę kobiece bóstwo nie byłoby dla nas lepsze niż męskie?).

To opowiadanie nie było jedynie błyskotliwe – to opowiadanie, które sama chciałabym napisać: poznałam twórcę „tej samej grupy krwi”.

Dlatego też zapamiętałam nazwisko. Później był Prawiek i inne czasy, który polecałam ukraińskim wydawcom (bezskutecznie) jako „wschodnioeuropejskie Macondo”, następnie – Dom dzienny, dom nocny, potem – wszystko, co ukazało się pod tym nazwiskiem i wpadło w moje ręce. Pierwsze wrażenie mnie nie zmyliło: Numery (które dotąd uważam za arcydzieło swojego gatunku!) okazały się ziarnem w zalążku mieszącym całe „drzewo świata”, na którym trzyma się kosmos Olgi Tokarczuk; kolejne jej książki konsekwentnie sprawiają, że drzewo się rozrasta gałąź po gałęzi (nawet pozornie drobna sztuczka z mitologicznym kostiumem wystarczyła na osobną powieść: na podróż Inanny zstępującej do krainy zmarłych) – i w jej godnej podziwu produktywności (któremu jeszcze powieściopisarzowi przełomu wieków, prócz może Toni Morrison, kolejnej demiurgini kosmogonicznego mitu, udało się pisać jednocześnie tak dużo i tak dobrze?!) odbijają się potoczystym echem szamańskie glosolalia, prawieczne mamrotania, zaklęcia urodzaju, świat na początku stworzenia, który potrzebuje języka, jak w Kalewali „pieśniami buduje łódź” i zastanawia się, czy wystarczy mu słów, by ją ukończyć.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się