fbpx
Justyna Bargielska Marzec 2015

Dziki i ludzie

W czasie rzeczywistym jest już po Oscarach i wszyscy wiemy, czy Nasza klątwa przekuła otrzymaną nominację w nagrodę. W czasie pisania tego felietonu nadal na to liczę.

Artykuł z numeru

Wspólnota

Wspólnota

Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody i Jej Zasobów ustaliła i podaje, że człowiek jest gatunkiem najmniejszej troski. Oznacza to, że w połączonych królestwach roślin, zwierząt, bakterii i kosmicznych glutów człowiek ma status społeczności niezagrożonej wyginięciem. A dokładniej: dzieli ów status z kilkoma innymi gatunkami, takimi jak bocian, jałowiec i dzik. Kiedy rozglądam się po mojej dzielnicy, wyróżnia się przede wszystkim dzik. Konkretniej: jego peryferyjna, suburbialna odmiana. Marzec to jedyny miesiąc w roku, gdy zdarza mi się zapominać, że dzik co do zasady je żołędzie. W dramatycznych warunkach przednówka nie rezygnuję przecież z mojego ratującego życie, a w każdym razie przedłużającego je, slow joggingu. Ale kiedy nie biegam (wolno) po asfalcie w słonecznym zenicie, robię się nerwowa i czuję się ścigana: mniej więcej raz na kilometr dopada mnie wizja wygłodzonego dzika, który biegnie za mną niezauważony, aż dopada mnie na wirażu i wygryza pośladek. Realistyczność tej wizji szwankuje we fragmencie o niezauważeniu: dzik na asfalcie czyniłby raciczkami hałas podobny do tego, który produkuje pewna sympatyczna poetka w okularach, nigdy przez ludzkie oko niewidziana w butach na płaskim obcasie. Wszystko jedno, lęk jest. Choćby przed tym, że chcąc stawić czoła zagrożeniu, odwrócę się i powiem do dzika: cześć, Agnieszka. Publicznego ośmieszenia boję się bardziej niż dzika.

Ale marzec jest też jedynym w roku miesiącem, kiedy status gatunku najmniejszej troski wydaje się ułańską szarżą optymizmu wobec obu tych – dzików i ludzi – gatunków. Wychudzonemu po zimie dzikowi topniejący śnieg odsłania co najwyżej przemrożone psie kupy. Dla ludzi przednówek również jest porą, w której natura – z pomocą nie aż tak wydolnej, jak przewiduje konstytucja służby zdrowia – eliminuje z populacji przewidziane do usunięcia osobniki. Statystycznie marzec jest miesiącem krytycznym dla egzemplarzy starszych, schorowanych lub niewystarczająco „zaopiekowanych”. Albo po prostu słabszych.

27 marca przypada Międzynarodowy Dzień Teatru, a także urodziny córki moich znajomych: kiedy się dowiedziałam, że moja koleżanka ze studiów jest w ciąży, bardzo się ucieszyłam, mimo że nie utrzymywałyśmy ze sobą aktywniejszego kontaktu. To miało być jej drugie dziecko, a ja właśnie od niedawna cieszyłam się własnym drugim dzieckiem i jak najęta polecałam tę przygodę wszystkim dookoła. Po urodzeniu córeczki koleżanka na pewien czas przestała się do mnie odzywać, a potem dowiedziałam się, że mała jest nieuleczalnie chora. Wstyd się przyznać, ale pamiętam swój szok: poczucie, że nieuleczalnie chore dziecko nijak nie pasuje do tej doskonałej układanki, jaką do tej pory stanowiła dla mnie ta rodzina. I kiedy poznałam osobiście jej nowego członka, wcale nie poczułam, że ten Boży plan ma jakiś sens. Chociaż to miła i wesoła, i bardzo ładna dziewczynka. W czasie rzeczywistym jest już po Oscarach. Wszyscy wiemy, czy Nasza klątwa, dokumentalny film o rodzinie, w której rodzi się dziecko cierpiące na rzadką chorobę (jego ciało musi pamiętać, żeby oddychać), przekuła otrzymaną nominację w nagrodę. W czasie pisania tego felietonu nadal na to liczę. Bo ja odrzucam naturę. Antropopresja – tak w języku Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody i Jej Zabytków określa się stosunek człowieka do pozostałych gatunków, wymagających nieco większej troski. Antropopresja nie jest niczym dobrym. Ale najgorsze jest to, że kiedy czytam internetowe komentarze do relacji z protestów rodziców dzieci niepełnosprawnych, odnoszę wrażenie, że największą antropopresję wywieramy na osobnikach własnego gatunku. Taka właśnie jest nasza psychiczna natura, którą – wraz z naturą w sensie Matki Natury, wymyślającą takie mordercze triki jak klątwa Ondyny – także niniejszym odrzucam. Po krytycznym marcu nadchodzi okrutny kwiecień z jego jednym procentem. Może udałoby się, nie rezygnując z komfortu i chwały bycia gatunkiem najmniejszej troski, jednocześnie jak najczęściej przejawiać wobec siebie nawzajem troskę specjalną? Może udałoby się uczynić ją rutyną naszej natury?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się