fbpx
Dominika Ćosić Wrzesień 2014

Populizm ze wsparciem euroelit

Bardzo dobry wynik partii populistycznych w wyborach do Parlamentu Europejskiego zaniepokoił europejski mainstream. Jednak zamiast oczekiwanej refleksji nad przyczynami popularności eurosceptyków mamy do czynienia z ich lekceważeniem. Pojawia się nawet nuta urazy do wyborców.

Artykuł z numeru

Imperialne oblicze Rosjan

Imperialne oblicze Rosjan

Rok 2004 stał się dla nas symbolem historycznego powiększenia Unii Europejskiej o 10 nowych państw, z czego 9 pochodziło z obszaru wpływów komunistycznych. Może ta euforia zjednoczeniowa sprawiła, że umknęło nam inne ważne unijne wydarzenie – referendum w sprawie konstytucji europejskiej. Jego wynik w większości krajów unijnych wydawał się oczywisty i z założenia triumfalny pochód rozpoczęto od dwóch państw założycielskich wspólnoty – Francji i Holandii. Odrzucenie konstytucji przez Paryż i Hagę było szokiem. W przypadku Francji początkowo próbowano to wyjaśniać niechęcią do ówczesnego prawicowego rządu i prezydenta Chiraca. Później pojawiło się inne tłumaczenie, prawdopodobnie bliższe prawdy – strach przed słynnym polskim hydraulikiem. Francuzi faktycznie utożsamili konstytucję i dalszą integrację z otwarciem granic i rynku pracy dla obywateli nowej Europy. Front Narodowy posłużył się odwróconą symboliką polskiego hydraulika (w intencji naszych specjalistów plakaty z przystojnym fachowcem miały pokazać przyjazną twarz pracowników z Polski), który czyha na miejsca pracy francuskich speców i chce zająć ich miejsce. Całe rozszerzenie, a właściwie zjednoczenie Europy, zostało sprowadzone li tylko do kwestii rynku pracy i konkurencji na nim. Był to sygnał – niestety, po części zignorowany – że na mieszkańców starej Europy przestały już działać hasła odwołujące się do wspólnoty europejskiej i że ważniejsze są egoizmy narodowe. W Holandii przyczyny odrzucenia konstytucji były podobne jak we Francji – strach przed uwolnieniem rynku pracy, ale także rosnąca niechęć do imigrantów. Poprawność polityczna, wówczas jeszcze dominująca, sprawiła jednak, że nie mówiono oficjalnie o muzułmańskich przybyszach, lecz o Polakach.

Dopiero od czasu klęski referendum konstytucyjnego zaczęto przełamywać tabu politycznej poprawności. Chociaż w gruncie rzeczy w Holandii ten proces zaczął się kilka lat wcześniej, gdy na arenie pojawił się charyzmatyczny i niebezpieczny polityk Pim Fortuyn. To on, wspierany przez antyislamskiego reżysera Theo van Gogha, zaczął otwarcie krytykować tolerancyjną politykę imigracyjno- integracyjną Holandii. „Dotychczasowy model integracji nie zdał egzaminu, od tej pory musimy uzależniać przyznanie obywatelstwa od akceptacji naszego systemu wartości” – głosił Fortuyn. Jego retorykę stopniowo zaczęli przejmować inni, bardziej umiarkowani politycy. Efektem było wprowadzenie egzaminów integracyjnych (obejmujących m.in. znajomość języka niderlandzkiego oraz norm obyczajowych obowiązujących w Holandii). Do Holendrów jeszcze bardziej niż filmy van Gogha przemówiła jego śmierć – w 2004 r. zastrzelił go i następnie poderżnął mu gardło muzułmanin oburzony bluźnierczymi obrazami (Fortuyn został zabity w 2002 r. przez aktywistę proekologicznego). Wielu Holendrów uznało wtedy, że Fortuyn miał rację, strasząc islamem. Na te obawy nałożyły się dane demograficzne – podczas gdy przyrost naturalny u Holendrów jest z roku na rok coraz niższy, u przybyszów z krajów afrykańskich i bliskowschodnich ma on wyraźną tendencję zwyżkową. Według oficjalnych danych 60% dzieci przychodzących na świat w Rotterdamie jest nieholenderskiego pochodzenia. Politycznym spadkobiercą Fortuyna został Geert Wilders. Farbowany blondyn przejął antyimigrancką retorykę. Rozszerzył ją jednak na Polaków i innych przybyszów ze wschodniej Europy. To z inicjatywy Wildersa powstała antypolska strona internetowa, to on zachęca do denuncjowania pracujących na czarno Polaków.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się