fbpx
Mikołaj Mirowski Marzec 2014

Piotra Zychowicza historia w wersji pop

Historia bywa kapryśna, a suma błędów być może zawsze wynosi zero. Dlatego warto dokonywać głębszego namysłu i czasem wstrzymać się ze stawianiem kategorycznych ocen, zwłaszcza gdy pisze się trochę „inną” historię Polski, jak uczynił to Piotr Zychowicz.

Artykuł z numeru

Człowiek jaki to rodzaj?

Człowiek jaki to rodzaj?

Czy przez hipotetyczny sojusz II Rzeczypospolitej z III Rzeszą można było uniknąć tragedii września 1939 r.? Czy polityka Polskiego Państwa Podziemnego i rządu londyńskiego po pakcie Sikorski– Majski była słuszna? Czy powstanie warszawskie zasłużyło na miano „obłędu”? To tylko krótki katalog kontrowersyjnych pytań i zarzutów znajdujących się w dwóch głośnych, by nie powiedzieć: najgłośniejszych, w ostatnich dwóch latach książek z gatunku publicystyki historycznej autorstwa Piotra Zychowicza.

Pisarska bomba?

Pytania te nierozerwalnie wiążą się z bardzo wyostrzoną, miejscami wręcz brutalną historyczną oceną kilku kluczowych postaci II RP, a potem rządu na uchodźctwie: Józefa Becka, Władysława Sikorskiego, Tadeusza Bora- -Komorowskiego, Stanisława Mikołajczyka czy Leopolda Okulickiego. Zychowicz, patrząc na historię na sposób manichejski, prócz czarnych charakterów ma także swoich bohaterów, tych, którzy trafnie odczytywali rzeczywistość, lecz ich nie posłuchano albo zignorowano. Są nimi Władysław Studnicki, Stanisław i Józef Mackiewiczowie, Kazimierz Sosnkowski, Tadeusz Katelbach, Janusz Bokszczanin czy zbiorowo Narodowe Siły Zbrojne. Autor Paktu Ribbentrop–Beck i Obłędu ’44 w bezkompromisowy, a miejscami perwersyjny sposób rozstrzyga wątpliwości, nazywając rzeczy po imieniu. Pisze o „koncertowej głupocie”, „polskiej megalomanii”, „nadętym ego”, „skrajnej niedojrzałości”, ale i „zdradzie”. Taki zestaw określeń gwarantował awanturę i liczne polemiki. Czy jego pisarstwo jest zatem przełomowe, czy wielkie kwantyfikatory i poważne oskarżenia mają służyć trafnemu odczytaniu słynnej sentencji Cycerona, że historia magistra vitae est?

Zychowiczowi z pewnością udało się jedno: reanimował, a nawet rozgrzał do czerwoności historyczną debatę publiczną. Wyprowadził ją z hermetycznych gabinetów i sal wykładowych instytutów historii. To duża wartość, której nie mam zamiaru bagatelizować. Ponadto linie podziału wokół jego książek przebiegają w poprzek poglądów politycznych i przyjętych „tradycyjnych” mód na postrzeganie historii w różnych środowiskach. Niemniej największy zamęt wprowadził Zychowicz wśród swoich kolegów z szeroko rozumianego obozu konserwatywno- prawicowego. Anegdotyczny już spór o książki Zychowicza pomiędzy Sławomirem Cęckiewiczem a Piotrem Gontarczykiem czy polemiczny w swojej istocie wywiad, jakiego udzielił Jarosław Kaczyński na łamach macierzystego dla autora Paktu… tygodnika „Do Rzeczy”, mają swój wymiar. A gdy dodamy do tego jeszcze jego jawną krytykę powstańczych aksjomatów Jarosława Marka Rymkiewicza i połączymy to z napływającymi pochwałami „za odwagę” ze strony dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, to musimy zadać sobie pytanie, czy nie mamy do czynienia z prawdziwą pisarską bombą. Przez wiele lat mówiło się, że Polacy niespecjalnie interesują się historią, a spory o wydarzenia związane z II wojną światową są domeną profesjonalistów. Biorąc pod uwagę szum wokół jego książek oraz ich sprzedawalności, można sądzić, że Zychowicz skutecznie obalił tę tezę. Czy zatem publicystyka historyczna Zychowicza z jego bardzo emocjonalnym stylem i wybitnie pamfletowym charakterem ma same zalety?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się