fbpx
Paweł Słoń październik 2011

Przyszłość w partiach obywateli

Zarówno w Polsce, jak i na świecie wyborcy są coraz bardziej rozczarowani elitami politycznymi. Jednak wciąż nie widać zadowalającej alternatywy dla demokracji reprezentacyjnej. Czy receptą na kryzys elit mogą być partie obywateli?

Artykuł z numeru

Piękni dwudziestoletni idą po władzę

Piękni dwudziestoletni idą po władzę

Wyborcy dysponują szeroką gamą możliwości wpływania na decyzje rządzących – od udziału w powszechnych wyborach, przez inicjatywy wyborcze i najróżniejsze formy protestów, po dziennikarstwo obywatelskie. Niektórym to jednak nie wystarcza i sami próbują zdobyć władzę – tworząc własne partie. Przykładów tego typu inicjatyw nie trzeba szukać daleko: na Węgrzech i w Czechach w ostatnich wyborach weszły do parlamentu partie wywodzące się właśnie z ruchów obywatelskich. Czy jednak tego typu działania mogą być źródłem odnowy debaty publicznej i polepszenia jakości elit rządzących? Czy wraz z wejściem do parlamentu ruch społeczny jest skazany na porzucenie swoich ideałów i przekształcenie się w kolejną zinstytucjonalizowaną partię polityczną?

Herbaciany ruch „zwykłych Amerykanów”

W ostatnich latach najsłynniejszą partią obywateli była oczywiście amerykańska Tea Party (chociaż w tym przypadku bardziej zasadne jest mówienie o ruchu niż o partii). Swoją nazwę wzięła ona od tak zwanej herbatki bostońskiej (The Boston Tea Party), czyli protestu mieszkańców Bostonu w 1773 roku przeciwko dyskryminacyjnej polityce Wielkiej Brytanii względem amerykańskich kolonii. Początki Tea Party sięgają 2008 roku, kiedy manifestowano przeciwko opracowanemu przez administrację George’a W. Busha planowi Paulsona, który zakładał zasilenie amerykańskiego rynku finansowego 700 miliardami dolarów. W styczniu 2009 roku lider organizacji Young Americans for Liberty (powstałej w trakcie kampanii prezydenckiej Rona Paula, republikanina słynącego z libertariańskich poglądów) zorganizował protest przeciwko nieodpowiedzialnej według organizacji polityce fiskalnej ówczesnego gubernatora Nowego Jorku. 16 lutego tego samego roku, w święto urodzin prezydenta Waszyngtona, a zarazem dzień przed podpisaniem przez prezydenta Baracka Obamę pakietu stymulacyjnego, blogerka i konserwatywna aktywistka Keli Carender zaprotestowała przeciwko polityce amerykańskiego rządu federalnego. Manifestacja nazwana Porculus Protest od połączenia słów stimulus i pork , zgromadziła około stu dwudziestu uczestników. Carender podkreśliła później, że to była jej własna inicjatywa. Trzy dni później na antenie CNBC dziennikarz Rick Santelli skrytykował rząd za „promowanie złego zachowania”, co dało asumpt do zorganizowania ruchu w całym kraju. Dziś ten moment wskazuje się jako początek „ruchu herbacianego”, którym to mianem opatruje się wszelkie oddolne inicjatywy powstałe jako protest wobec nadmiernej ingerencji państwa w gospodarkę.

Początkowo zastanawiano się, czy Tea Party będzie próbowała wkroczyć na scenę polityczną jako trzecia partia, jednak „herbaciani patrioci” (Tea Party Patriots) dość szybko zasilili szeregi Partii Republikańskiej. Nieformalnym liderem została była pani gubernator Alaski i kandydatka na urząd wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych z ramienia republikanów w 2008 roku Sarah Palin. Nieformalnym, gdyż członkowie Tea Party zarzekają się, że są ruchem oddolnym, a nie partią polityczną. Wśród republikańskich polityków za zwolenników Partii Herbaty uchodzą takie gwiazdy amerykańskiej polityki jak Michele Bachmann oraz Ron Paul. Bez wątpienia ruch nadał impetu Partii Republikańskiej – według „The New York Timesa” w wyborach uzupełniających do Kongresu USA w 2010 roku wzięło udział stu trzydziestu dziewięciu kandydatów popieranych przez „herbaciarzy”, z których czterdziestu uzyskało mandat. SOndaże wykazują, że poparcie dla ruchu wciąż utrzymuje się na poziomie 35-40 procent.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się