fbpx
Anna Głąb grudzień 2010

Stary maniak szczęścia. O Albercie Camus (1913–1960) w pięćdziesiątą rocznicę śmierci

Mijamy Gordes, a potem pniemy się krętą i wąską drogą przez stromo położoną osadę Bonnieux. Urwiste zbocza porośnięte dziką zielenią, wapienne wąwozy i kotliny, winnice i gaje oliwne skąpane w zachodzącym słońcu, przekłuwające niebo cyprysy. Wieczory są tu łagodne, a noce pełne gwiazd; to „najpiękniejsze miejsce na świecie”, gdzie w dni wiosenne trwa „istne stworzenie świata” – tak pisał o tym regionie Prowansji, francuskim „bloku ciszy”, Albert Camus, który niedaleko stąd mieszkał i znalazł swoje miejsce na wieczność.

Artykuł z numeru

Świętowanie. Rytuał czy rutyna?

Docieramy do Lourmarin, sennego miasteczka w regionie Vaucluse, sześćdziesiąt kilometrów od Awinionu. To tutaj Camus za dziewięć milionów franków kupił piękny dom wykorzystując w ten sposób czek od Nobla. Znalazł w nim spokojną przystań, „klasztor”, o którym marzył przez całe życie, gdzie z daleka od paryskiego zgiełku, w słodkiej woni lawendy mógł zająć się swoją – jak się później okaże – ostatnią, niedokończoną powieścią Pierwszy człowiek, której rękopis urwał się na 144 stronie.

Osobiste notatki, listy, zdjęcia, a nawet zapamiętane fragmenty rozmów Alberta Camus z przyjaciółmi możemy odnaleźć w najnowszej biografii pisarza pióra francuskiego dziennikarza Oliviera Todda, stanowiącej wyczerpujący, barwny zapis życia Camusa niemal dzień po dniu. Znajdziemy tutaj sporą dawkę historii Francji i Algierii (oraz ich trudnych stosunków, w które zamieszany był również Camus), a także szczegółowy materiał dotyczący związków francuskich intelektualistów z komunizmem. Dzięki tej książce Albert Camus staje przed nami jak żywy – człowiek słaby a w swej słabości – wielki.

W jego notatkach z roku 1959 czytamy:

28 kwietnia. Przyjazd do Lourmarin. Szare niebo. W ogrodzie cudowne, zroszone wodą róże, podobne do smakowitych owoców. Kwitnie rozmaryn. Wieczorny spacer. Widać jeszcze fioletowy odcień irysów. Dopada mnie wielkie zmęczenie. (…) Przez całe lata usiłowałem żyć tak jak wszyscy, chciałem być podobny do innych ludzi. Głosiłem hasła jedności i solidarności, nawet gdy żyłem w odosobnieniu. No i skończyło się to katastrofą. Obecnie błądzę pośród ruin i zgliszcz, czując się jak wyjęty spod prawa, rozdarty, samotny; pogodzony z tą sytuacją, akceptując własne ułomności. I muszę odnaleźć prawdę, po tym jak przez całe życie tkwiłem właściwie w fałszu (s. 736)1.

W Lourmarin, tym miejscu odosobnienia, wśród zielonych sosen i cedrów, Camus chce zacząć nowe życie. Zmienia fryzurę – powraca do tej z okresu szczęśliwych lat spędzonych w Algierze – myśli, że to odmłodziło jego serce. Samotność jest jednak nie do zniesienia. „Niemal zdycham z tego powodu – pisze w notatkach. – Ale człowiek pracuje właściwie dopiero wtedy, gdy zdycha” (s. 740). Czuje, że to właśnie razem z Pierwszym człowiekiem otwiera się jego właściwa twórczość. Stara się dobrze rozplanować czas. Wierzy w pracę – tylko ona jest w stanie pokonać jego nieustające cierpienie. Podczas długich spacerów doliną odnajduje cmentarz, na którym chce być pochowany. „Dobrze się tu będę czuł” (s. 747) – mówi w rozmowie z Urbainem Polge’em, tak jakby przygotowywał się na śmierć, przeczuwając, że jego życie zostanie gwałtownie skrócone i to nie z powodu gruźlicy nękającej go od dzieciństwa.

Plucie krwią i kaszel pojawiają się u niego już w roku 1930. Albert traci nawet po tysiąc gram krwi dziennie. Ma poplamione krwią palce. Diagnoza jest jednoznaczna. Pojawia się lęk przed śmiercią. Gruźlica pogłębia wrażliwość młodego Camusa. Później napisze, że miał to szczęście zachorować i pomimo choroby stać się radosny. Ma świadomość, że nigdy nie zostanie wyleczony. Stara się unikać słowa „gruźlica”, wspomina jedynie o „chorobie oddechowej”. „Akceptacja albo bunt – oto życiowe wyzwanie” – pisze, dając już podstawy dla swej późniejszej filozofii buntu. Stwierdza, że życie jest absurdem, rodzącym się z „konfrontacji między ludzkim wołaniem a niepojętym milczeniem świata” (s. 301), nie wyklucza to jednak nadziei, nie przekreśla szans na dalsze życie. Z uświadomienia sobie absurdu egzystencji bierze się jasność umysłu i radość życia. Wszystko może się zacząć od nowa. Kończąc esej o Syzyfie Camus napisze, że w tym ohydnym i wzruszającym świecie nawet krety mają prawo do nadziei. „Imperia mogą ginąć – zwierzy się Claude’owi de Fréminville – możemy padać pod ich gruzami, ale życie musi trwać nadal. Jeżeli jednak przyjdzie nam odejść z tego świata – trudno” (s. 247).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się