fbpx
Paweł Taranczewski marzec 2010

O Janie Błońskim – wspomnienie

Błoński miał styl i smak duchowego arystokraty. Dysponował też absolutnym wyczuciem stylu innych – osobowego, językowego, artystycznego – jakimś absolutnym smakiem. Nie epatował erudycją, ale odrzucał wszystko poniżej wyczuwanego przezeń poziomu.

Artykuł z numeru

Mity w kulturze nadmiaru

Bohater tego wspomnienia to Jan Błoński mój – tylko mój. Nie pretenduję do uogólnień. Wspomnienie moje, to także „Dichtung und Wahrheit”…

Spotkałem go pod koniec lat sześćdziesiątych, kiedy po powrocie z Francji zaczął wykładać na UJ historię literatury polskiej dwudziestolecia międzywojennego. Na wykłady trafiłem przypadkiem. Po ukończeniu malarstwa na ASP głodny wiedzy zwierzyłem się mojej koleżance żony, polonistce, która wpadła na herbatkę. „Niech pan pochodzi na wykłady Błońskiego”. Wykłady – jak każe odwieczna uniwersytecka tradycja – były otwarte. Wykładał chyba w Gołębniku (siedzibie fakultetu polonistyki), czego nie jestem całkiem pewny. Nie rekonstruował „kierunków”, ale wybrał szereg pisarzy, których uznawał za ważnych, i omawiał ich twórczość. Fascynowało mnie to, że – a także to, jak potrafił wydobywać z utworów ich logikę i strukturę. Pokazywał, że, jak i dlaczego zachowanie jakiejś postaci literackiej czy tok wydarzeń przedstawionych w powieści są nieprzypadkowe, są uwarunkowane kompozycją całości, że całym utworem rządzi pewna artystyczna konieczność. Uderzyło mnie to na przykład przy omawianiu Czarnych skrzydeł Juliusza Kadena-Bandrowskiego. Poruszyło mnie zwłaszcza omówienie twórczości Witkacego. Dotychczas, ilekroć brałem do ręki jego teksty o malarstwie, nie mówiąc o dramatach wydanych przez kniazia Puzynę (o powieściach jedynie słyszałem, były w normalnym obiegu prawie niedostępne), dostawałem jakichś dziwnych duchowych drgawek, które uniemożliwiały mi lekturę. Czując wielkość autora, nie umiałem pojąć, o co Witkacemu chodzi. Błoński zabrał się do Witkacego systematycznie, zakładając logiczną budowę dramatów i powieści – bo te omawiał. Otworzył mi świat Witkacego, który mnie urzekł: świat i Witkacy. Zająłem się jego teorią harmonii barw, która jest bliska teorii Kandinskiego poczętej w Monachium około 1911. Okazało się, że czysta forma staje się zrozumiała właśnie tam, gdzie Witkacy omawia związki wartościowe (harmonie, dysharmonie i ich rozwiązywanie) w świecie barw. Wykłady odkryły przede mną także Gombrowicza i Miłosza – światowość tej trójki, co miało dla mnie ogromne znaczenie, bo byłem wtedy zafascynowany wszystkim co francuskie. Błoński „spłynął z francuskiego nieba” i stał się prorokiem i misjonarzem sztuki i kultury francuskiej; tej prawdziwej, przeciwstawnej fałszywej sztuce i kulturze PRL, do której całym sobą czułem niechęć. Wychowany w domu malarza widziałem Polskę poprzez malarstwo polskie a to – z nielicznymi wyjątkami – nie było zachwycające. Pytałem: gdzie ta sztuka polska? Sztuka w Polsce – owszem, ale Polska – gdzie? Sam się sobie dziwię: temu, że nie szukałem polskiej prawdy u dysydentów, którzy już wówczas – mniej widoczni w kraju – objawiali się na Zachodzie, zwłaszcza w paryskiej „Kulturze”; temu, że byłem ślepy na wiele spraw… W każdym razie to, co tutejsze, w chwili spotkania Błońskiego było dla mnie a priori kiepskie, niedorobione. Literaturę polską znałem słabo, a właśnie ona – obok muzyki –była naszą mocną stroną.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się