fbpx
Paweł Taranczewski marzec 2007

Porzuceni mistrzowie

Choć cenię wiele płócien Malewicza, widzę banalność ikony sztuki nowoczesnej, ikony nowej religii ducha; czarny kwadrat i biały kwadrat tchną nudą. Obraz, który przemawia dopiero po zapoznaniu się z teorią, po lekturze ogromnych komentarzy, której pamięć ma towarzyszyć widzeniu dzieła – nie przekonuje mnie.

Artykuł z numeru

Porzuceni mistrzowie

Przed niemal półwiekiem „Znak” chciał naszym czasom mistrza wskazać. Było to jeszcze za panowania przy ulicy Siennej pod numerem piątym Hanny Malewskiej, czyli Panny Hani. O ile pamiętam, zorganizowano na ten temat dyskusję. Mój głos, zatytułowany Duch monastyczny, wydrukowany został w numerze 7-8(181-182) pod pseudonimem Paweł Czeczot.

Postawione dziś przez „Znak” zadanie zdaje się przeciwne pierwszemu. Mam wskazać mistrzów, których porzuciłem. Tym razem mistrzów moich, a nie mistrzów naszych czasów.

Najpierw jednak muszę prowizorycznie odpowiedzieć na nasuwające się pytania. No bo jeśli mam pisać o więzi zerwanej, muszę wiedzieć najpierw, kto to mistrz, kto to uczeń i jaka więź ich łączy?

Mistrz to po pierwsze ktoś, kto jest doskonały w swoim fachu. Jednak doskonałość jest wartością pozytywną, fach już nie. Stalin był mistrzem manipulacji, zwodzenia i uwodzenia… Mam więc wskazać kogoś, czyj fach i doskonałość w nim stoją po stronie dobra, kogo jednak porzuciłem.

Po drugie, mistrz – abym mógł go porzucić – musi być mistrzem dla mnie, musi być moim mistrzem. Wiem, że Kazimierz Twardowski był mistrzem Izydory Dąmbskiej, ale nie moim. Nie mogłem go więc jako mistrza porzucić.

Dalej: czym się od mistrza różnią, a w czym są doń podobni: nauczyciel, profesor, pedagog, wychowawca…? Tym pytaniem nie będę się bardziej szczegółowo zajmował. Istotne jest tylko, że nauczyciel, profesor, pedagog, wychowawca… niekoniecznie są mistrzami, choć nimi być mogą.

Natomiast mistrz z konieczności jest także nauczycielem, pedagogiem, wychowawcą – choć nie zawsze profesorem!

Mistrza wskazuje uczeń. To nie mistrz mianuje sam siebie, wybiera go uczeń. Z jednym wyjątkiem: Jezusa z Nazaretu, który wyraźnie stwierdził, że to nie uczniowie Go wybrali, ale On ich. Mimo to wybrani, by stać się uczniami, musieli ów wybór przyjąć; czyli też jakoś wybrali Jezusa na mistrza.

Co łączy mistrza z uczniem, ucznia z mistrzem? Relacja już na pierwszy rzut oka nie jest symetryczna! Mistrz wpływa na ucznia. Jak mistrz wpływa na ucznia? Co to takiego wpływ? Uczeń naśladuje mistrza, idzie w jego ślady… Co to jest naśladowanie? Kiedy uczeń naśladuje mistrza? Czy uczeń musi znać mistrza osobiście, aby go naśladować?

Wpływ to – po pierwsze – formowanie, nadawanie formy uczniowi. Uczeń wiąże się z formą mistrza, przybiera jego postać, formę-Gestalt. Poddając się w ten sposób wpływowi, uczeń partycypuje w mistrzu. Po drugie – wpływ to wskazywanie drogi i celu, ku któremu ona prowadzi. Ze strony ucznia korelatem formowania byłaby emulatio, wlanie się do formy, przyjęcie formy proponowanej przez mistrza. Odpowiednikiem wskazywania drogi byłoby naśladowanie. Mam na myśli sens tego słowa taki, jaki ma ono w tytule książeczki Tomasza a Kempis – O naśladowaniu Chrystusa.

Formowanie i uczestniczenie; wskazywanie drogi i naśladowanie… Mają co najmniej dwa oblicza. Widać to na przykładzie meisterszuli Matejki: jego uczniami byli zarówno ci, którzy przyjęli manierę nauczyciela – a było ich wielu – jak też Wyspiański oraz Malczewski. Pierwsi pokornie kontynuowali – na różne sposoby – to, co zaczął Matejko. Drudzy nie słuchali jego zaleceń: Malczewski nie podjął zadanego mu przez mistrza tematu obrazu, który brzmiał – o ile pamiętam – „Ludgarda duszona przez niewiasty służebne”, Wyspiański zainteresował się symbolizmem Gauguina. Mimo to obaj de facto podjęli ideę regulatywną jego twórczości: los i przeznaczenie narodu. I jedni, i drudzy ulegali wpływowi i naśladowali Matejkę…

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się