fbpx
Sebastian Duda styczeń 2010

Niebezpieczne drogi świętości

Teologia chrześcijańska nie jest zdolna do wyboru między sacrum i sanctum, gdyż i w sacrum, i w sanctum dostrzega możliwość uświęcenia człowieka. Podkreśla jedynie, że w obu wypadkach to święty Bóg (choćby niedostrzegalny czy nieobecny) jest owego uświęcenia źródłem.

Artykuł z numeru

Świętych wyobcowanie i inne z nimi kłopoty

Od lat bardzo mnie niepokoi pewne radykalne rozdzielenie w pojęciu świętości, jakiego dokonali dwudziestowieczni filozofowie. Chodzi mi o przeciwstawianie bezdusznego, przerażającego sacrum świętości w najwyższym stopniu etycznej – utożsamianej z dobrem czy moralną doskonałością i jej uczynkowymi realizacjami. Dobitnie ukazał tę dwoistość ks. Józef Tischner w rozmowie z Adamem Michnikiem i Jackiem Żakowskim:

Sanctum to świętość i dobro. Zginasz kolana przed dobrem i miłością. Ale jest to coś więcej niż przeżycie estetyczne. Możesz to bardzo dobrze obserwować w sztuce. Na przykład ikona to jest sanctum, a nie sacrum. Natomiast z drugiej strony masz Nietzschego albo Hieronima Boscha, który ci pakuje misterium tremendum i fascinosum, masz całą religijność barokową z tańcami śmierci. Jean Delumeau, pisząc Strach w cywilizacji zachodnioeuropejskiej, krok po kroku dokumentował, jak sacrum wypierało elementarne doświadczenie sanctum. (…) I wszystkie tendencje totalitarne w Kościele są związane z sakralizacją zastępującą sanktyfikację. Dlatego w pewnym sensie desakralizacja jest konieczna, żeby można było świat sanktyfikować. (…) Po pierwsze sanctum to zawsze jest człowiek. Po drugie jest to dobry człowiek. Sanctum to dobroć. Ten człowiek wyraża swoją dobroć przez „słowo życia”, przez uczynki. Dobro, kiedy jest przyjmowane przez człowieka, ożywa. W chrześcijaństwie jest tylko sanctissimum – świętość, największe dobro, a potem już sanctum, czyli święci ludzie. (…) W sacrum nie możesz odróżnić dobra od zła, a sanctum to samo dobro. To jest klucz do religii. Jak się tego nie chwyci, idzie się w religii zupełnie fałszywymi tropami[1].

Myślę, że dobrze rozumiem intuicję Tischnera: przebywając w sacrum trudno zwrócić uwagę na innego człowieka, trudno stać się ewangelicznym miłosiernym Samarytaninem. Sam Mircea Eliade twierdził przecie, że antropologicznym podłożem funkcji sacrum jest potrzeba sensu, a nie troska o bliźniego. Aby odnaleźć orientację w świecie, człowiek odczytuje pewne przed­mioty jako znaki przejawiania się sacrum i przedmioty te wydziela z rze­czywistej przestrzeni, w której przebiega jego codzienne życie. Pojawia się granica, a z nią obszary święte, dotknięte hierofanią. Podobnie dzieje się z czasem. Jak przestrzeń, tak i czas nie jest czymś jednorodnym i ciągłym. Istnieje czas świecki, ale podzielony on jest interwałami czasu sakralnego[2]. Odnalezienie orientacji w świecie poprzez sacrum – na pierwszy rzut oka – nie ma związku z etyką. Lévinas twierdził nawet, że człowiek pozostający w obrębie sacrum właściwie nie jest wolny. Bez ustanku powala go Bóg (a może tylko idol?), który nieustannie żąda ofiary i rytuału. Taki Bóg nie może być Bogiem biblijnym, który objawia się w pierwszym rzędzie przez nadanie etycznego Prawa – przykazań budujących etyczną relację między ludźmi[3].

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się