fbpx
Michael Sandel (fot. Fronteiras do Pensamento, CC BY-SA 2.0 via Wikimedia Commons)
Michał Zabdyr-Jamróz

Bunt przeciw tyranii merytokracji

Rynek wcale nie nagradza wysiłku pielęgniarki bardziej niż rentiera utrzymującego się z odziedziczonej kamienicy. Równość startu w tym wyścigu jest kompletną mrzonką.

Czytaj także

z Michaelem J. Sandelem rozmawia Michał Jędrzejek, Jacek Kołtan

Żyjemy razem

No i stało się. Filar zachodniej cywilizacji pod obstrzałem! Jeden z najwybitniejszych żyjących filozofów – wcale nie jakiś tam neomarksista, komunista z Ljubljany czy innego Frankfurtu, tylko porządny-filozof-z-Harvardu – napisał książkę bezpardonowo podważającą fundament naszej wizji dobrze urządzonego społeczeństwa. Michael Sandel w pracy Tyrania merytokracji. Co się stało z dobrem wspólnym wprost uderzył w merytokrację. Nie w wypaczenia merytokracji, nie w jej niedobory czy fasadowość – uderzył w same jej moralne podstawy. „Ale jak to możliwe?” – zakrzyknie ktoś. Czyżby kolejny oderwany od życia intelektualista, który chciałby kompletnej urawniłowki? A może i jeszcze żąda absurdu losowego dobierania zawodów czy zakazu wyróżniania się talentami i pracą? No nie.

Czym jest merytokracja?

Dla porządku trzeba zaznaczyć, że merytokracja – w rozumieniu, które stosuje Sandel – nie jest tożsama z zasadą merytoryczności, czyli z obsadzaniem stanowisk adekwatnie do kompetencji (szczególnie w języku polskim kojarzy się z „merytorycznością”; w języku angielskim merit oznacza „zasługę”). Meryto-kracja odnosi się do systemu hierarchii społecznej, w którym od kompetencji / zasług uzależnia się nie tylko stanowisko, ale i pozycję społeczną. W tym sensie merytokracja stanowić ma przeciwieństwo arystokracji (władzy dobre urodzonych) czy plutokracji (władzy bogatych).

Merytokracja odrzuca przywileje wynikające z urodzenia i dziedziczenia, więc domaga się równości szans – gwarantowanej np. powszechnym systemem edukacji. Jednak zakłada również nierówność wyników – jako naturalny skutek nierówności kompetencji i zasług – a to przekłada np. na nierówności majątkowe. Merytokracja jest więc systemem urządzenia i legitymizacji hierarchii.

Właśnie w takim rozumieniu termin ten ukuty został przez socjologa, urbanistę i działacza społecznego oraz reformatora systemu szkolnictwa Michaela Dunlopa Younga (1915–2002) w eseju satyrycznym z 1958 r. pt. The Rise of the Meritocracy. Krytyczne ostrze tej dystopii wymierzone było konkretnie we wprowadzony w Zjednoczonym Królestwie po II wojnie światowej system trójszczeblowej powszechnej edukacji finansowanej przez państwo, polegający na alokacji dzieci do konkretnych szkół na podstawie ich wyników w nauce. Young zauważał proroczo, że egalitarne elementy tego systemu szybko okażą się fikcją, czyniąc z niego bardziej bezlitosną formę arystokracji. I właśnie ta krytyka stanowi kluczowy punkt zaczepienia dla rozważań Sandela.

Czy nierówności wynikające z merytokracji są sprawiedliwe i korzystne?

Sandel nade wszystko rozprawia się z merytokratyczną intuicją, że sprawiedliwe są nierówności społeczne wynikające z indywidualnych zasług. Podkreśla, że nawet dla filozoficznych piewców rynku merytokracja była tylko mechanizmem zwiększania efektywności całego społeczeństwa – czymś raczej amoralnym niż etycznie słusznym. Dobrze rozumieli oni, że talenty nie nadają komukolwiek wyższej moralnej wartości, bo są kwestią przypadku: urodzenia i okoliczności.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się