fbpx
il. Tymoteusz Piotrowski
Olga Szmidt luty 2018

Kto się boi Noli Darling?

She’s Gotta Have It, jest śmiałą i nieortodoksyjną wariacją na film o tym samym tytule, który Spike Lee – jeden z najbardziej wyrazistych amerykańskich reżyserów – nakręcił ponad 30 lat temu.

Artykuł z numeru

Ćwiczenia z uważności

Ćwiczenia z uważności

Nola Darling to młoda Afroamerykanka mieszkająca na stopniowo gentryfikującym się Brooklynie. W filmie z lat 80. jej imienniczka często słyszy pytanie o to, jak to możliwe, że stać ją – jako artystkę – na samodzielne opłacenie czynszu. Wtedy odpowiedź wydaje się oczywista: mieszkanie jest bardzo tanie. W dzisiejszej wersji wykupywanie kolejnych mieszkań przez kapitalistów, wzrost poziomu czynszów i wypieranie mieszkańców żyjących od lat w tej części miasta przez bogatych białych to w serialu tematy równie ważne co życie seksualne Noli.

To, czego dokonał Spike Lee, określiłabym jako doskonały przykład kreatywnego przystosowywania się do współczesności. Rama serialu, imię i podstawowe cechy bohaterki i jej kochanków, miejsce akcji, a nawet muzyka pozostają niezmienione. Wszystko to, co sprawia, że Nola jest bohaterką na wskroś współczesną i bliską widzowi, jest jednak zupełnie nowe. Aktualizacji uległy także standardy obyczajowe, z którymi mierzy się Darling, dalszoplanowe problemy oraz kontekst polityczny. W jednym z ostatnich odcinków pojawia się klaun – Donald Trump, który właśnie wygrał wybory prezydenckie.

Reakcje bohaterów, ich lęk i poruszenie, robią na widzu ogromne wrażenie, ponieważ nie sposób nie dostrzec zapowiedzi przyszłej katastrofy dla mniejszości etnicznych, narodowych i seksualnych.

Nie trzeba dodawać, że bohaterowie She’s Gotta Have It to postaci, których zmiana dotyczy bezpośrednio. Ten kontekst nadaje serialowi ważkości, której pozbawiony jest głupawy film usiłujący znaleźć się na tej samej półce co serial Lee. Mowa o The Incredible Jessica James tego samego producenta, którego pozorna pokrewność boleśnie ujawnia, jak wygląda udawanie ważnego tekstu kultury. Wspominam o tym dlatego, że można pokusić się o obejrzenie filmu zamiast śledzenia dziesięciu odcinków She’s Gotta Have It. Byłby to jednak fatalny błąd.

Poliamoryczne związki Noli Darling mogą budzić sprzeciw, wątpliwości, a nawet oburzenie. Nie sposób zaprzeczyć, że niektóre poglądy czy też stosunek bohaterki do jej kochanków skłaniają do pytań o to, jak dalece jedna osoba może decydować o całości relacji pary (a w tym przypadku: par). Nola Darling na każdą wątpliwość znajduje odpowiedź, eksponując swoją wolność osobistą oraz brak jakiegokolwiek przymusu stosowanego wobec trzech bardzo różnych mężczyzn i jednej kobiety.

Centrum świata malarki stanowi jej mieszkanie, a zarazem studio, w którym najważniejsze miejsce zajmuje „miłosne łóżko”. Tylko w nim uprawia seks. To jej mieszkanie jest scenerią dla wydarzeń w serialu. Lawirowanie głównej bohaterki pomiędzy kochankami to najważniejszy, ale nie jedyny wątek w serialu. Równie interesująca wydaje się przyjaźń z Shemekką, która postanawia powiększyć sobie pośladki i rozwijać karierę sceniczną. Relacja obu kobiet jest złożona i niejednoznaczna. To dzięki niej (i kilku innym postaciom) twórcy mieli okazję wyraźnie ukazać wielość ról i estetyk, które są bliskie młodym Afroamerykankom. Spike Lee nie boi się różnych rejestrów emocjonalnych. Jest tu sporo komediowych scen, nie brak też sentymentów i rzewności. Najważniejszą bohaterką pozostaje jednak zawsze Nola, która regularnie zwraca się bezpośrednio do widza, tłumacząc swoje motywacje i poglądy. Usunięcie czwartej ściany w tym przypadku funkcjonuje dużo lepiej  niż np. w House of Cards, gdzie z czasem stało się pustym gestem.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się