fbpx
Anna Mateja Luty 2014

Tkanka codzienności

Historia środowiska Znakowo-Tygodnikowego to dzieje mężczyzn. Oni piastowali najwyższe funkcje, stanowili większość w zespołach redakcyjnych, ogłaszali programowe teksty. Oni angażowali się w politykę, gdy po przełomie październikowym czy w 1989 r. stawało się to możliwe. A gdzie w tym wszystkim były kobiety?

Artykuł z numeru

Władza w Kościele

Władza w Kościele

Były, oczywiście. Hanna Malewska – pisarka i redaktor naczelna miesięcznika „Znak” w latach 1959–1973; Józefa Hennelowa – redaktor „Tygodnika Powszechnego”, związana z pismem od 1948 r.; Krystyna Chmielecka, sekretarz Wydawnictwa Znak od 1959 do 1989 r. Być może ktoś jeszcze pamięta znakomitą tłumaczkę i publicystkę Annę Morawską oraz pisarkę Zofię Starowieyską-Morstinową. By jednak rozeznać się w zasługach kobiet, które nazywano sekretarkami, choć ich znaczenie wybiegało daleko poza funkcje wyłącznie pomocowe – np. Marii Czapskiej, Marii Turowiczówny czy Marii Lach – potrzeba już bardziej wnikliwej znajomości historii środowiska niż tylko powierzchowna. Były kobiety w administracji, które – parafrazując wyrażenie filozofki prof. Jolanty Brach-Czainy – zajmowały się redakcyjną „tkanką codzienności”: księgowością, prenumeratą, sprzedażą książek, prowadzeniem archiwum.

Na jeszcze głębszym planie, ginąc w pomroce dziejów, znalazły się żony redaktorów, choć ich niewidzialna obecność była może całkiem nierzadko warunkiem sine qua non skuteczności działań ich mężów. To one przecież zdejmowały z nich balast codziennej udręki życia – od prania w pralce frania (z namaczaniem!) począwszy, na zakupach w gospodarce niedoborów skończywszy. A przecież nie pełniły funkcji wyłącznie „żon swoich mężów”, pozbawionych własnego życia i zdania. Przestały być pamiętane, bo codzienność na pamiętanie nie zasługuje – sens życia przyzwyczailiśmy się wiązać wyłącznie z wydarzeniami, które wydają nam się wielkie i przełomowe. Padły też ofiarą amnezji, jaka powoli zaczyna obejmować całe środowisko Tygodnikowo- -Znakowe, przemienione w pomnik, który albo się profanuje, albo sakralizuje. Ale na pewno nie traktuje na tyle uważnie, by je rzetelnie poznać, przywracając zamienionym w pomnik ludziom ich prawdziwe rysy. By tego dokonać, oddanie głosu kobietom, choćby przez zabieg przywołania na moment ich zapomnianego czy bagatelizowanego istnienia, wydaje się konieczne. Na dobrą sprawę, kto lepiej od nich może wiedzieć, czym było życie w PRL-u, w środowisku, które najpierw było obiektem represji, a potem milczącego lekceważenia i spychania na margines jako „katolickie getto”.

Nie jest to łatwy zabieg, bo „krzątactwo” – by posłużyć się kolejnym wyrażeniem prof. Brach-Czainy – jakie przez lata było udziałem kobiet, nie rzuca się w oczy. Bo w sumie czym się tu chwalić? Wartość – nie tylko finansowa – pracy domowej stała się tematem godnym debaty publicznej całkiem niedawno. Kiedy zbierając pięć lat relacje współpracowników i przyjaciół Jerzego Turowicza, zadawałam pytania o życie codzienne, nawet jeśli otrzymywałam barwne odpowiedzi, nierzadko podszyte były one powątpiewaniem: ale kogo to może obchodzić?… Tak jakby interesujące mogły być tylko zmagania z systemem, prowadzone w cenzurze albo z mównicy sejmowej. Jakby mniejszy ciężar gatunkowy wspomnień pozbawiał je jakiegokolwiek znaczenia. Może dlatego że przynależny był przede wszystkim i z reguły kobietom?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się