fbpx
Karol Tarnowski styczeń 2013

Wspomnienie szczęściarza

W pierwszych dniach grudnia pożegnaliśmy prof. Jacka Woźniakowskiego, wybitnego humanistę, a dla nas jedną z najważniejszych osób w historii pisma – jego redaktora naczelnego, a także założyciela Wydawnictwa Znak. Poniżej publikujemy wspomnienie o nim pióra prof. Karola Tarnowskiego, redaktora miesięcznika „Znak”. Niech pamięć o Zmarłym trwa w nas jak najdłużej, a dzieło jego życia inspiruje zarówno nas w naszej pracy, jak i naszych Czytelników.

Artykuł z numeru

Mit przeludnienia

Mit przeludnienia

Trudno mi pisać po śmierci mojego przyrodniego brata, z którym – w mniejszej lub większej bliskości (i nie zawsze bezkonfliktowo) przeżyłem przeszło 70 lat – a zarazem wiele starszego „kolegi” redakcyjnego, który był w wielu dziedzinach moim przewodnikiem, a nawet mistrzem. Trudno jest pisać równocześnie w imieniu własnym i redakcji „Znaku”. Ale jest w tym pewna logika, logika równocześnie osobista i środowiskowa.

Chciałbym jednak na początku napisać, jak wiele mu zawdzięczam inicjacji w życie, przede wszystkim kultury artystycznej, intelektualnej, religijnej. Dzięki niemu nauczyłem się kochać sztukę XX w., krytykę sztuki (szczególnie Stanisława Witkiewicza, Józefa Czapskiego), eseistykę polską, wreszcie to on zorientował moje odczuwanie pewnego typu polskiej religijności spod znaku Zdziechowskiego i Konińskiego. Przede wszystkim jednak dzięki niemu wszedłem w klimaty i kręgi katolicyzmu otwartego i duchowości, pozbawionych klerykalizmu i kultywujących wolny i trzeźwy zmysł krytyczny, świeckich. Miedzy nim a mną nie było żadnych istotnych intelektualnych pęknięć, należeliśmy do jednej rodziny nie tylko krwi, ale także duchowości. Tym silniej odczuwam jego odejście, mimo że od szeregu lat nie mogłem już z nim wymieniać poglądów i sądów.

Jacek był jednym z ostatnich humanistów w pełnym tego słowa znaczeniu, dla których nic co ludzkie nie jest obojętne i dla których tradycje europejskiej i polskiej kultury były czymś żywym i głęboko przyswojonym. Jacek widział polską kulturę w całej jej odrębności, ale zarazem w silnych związkach z Europą: w tym sensie był idealnym obywatelem Unii Europejskiej. W sposób naturalny przyswajał szczególnie te nurty polskiej kultury, które nie wyrażały ducha nacjonalizmu, lecz właśnie humanizmu, otwartości, krytycyzmu i – tak mało w niej obecnego – pierwiastka metafizycznego i religijnego. Dostrzegał i promował niedocenionych przedstawicieli polskiego malarstwa, szczególnie związanych z polskim krajobrazem, który ukochał jak żaden inny, szczególnie zaś ten podhalański i tatrzański, w którym obaj wzrastaliśmy w „Domu pod Jedlami”, wspaniałej witkiewiczowskiej siedzibie naszego wspólnego dziadka, Jana Gwalberta Pawlikowskiego. Był narciarzem i zamiłowanym turystą, tak przed wojną, jak i w czasie jej trwania był znakomitym jeźdźcem (sadzał mnie wtedy czasem – małego jeszcze chłopca – przed sobą na siodle). Być może po naszym dziadku Jacek odziedziczył i kultywował ducha suwerennej wolności i pasji w żywym uczestniczeniu w kulturze europejskiej – postrzeganej nie tyle jak świętość, ile jak pokarm, który przyswajał zgodnie z własnym wewnętrznym rytmem i zamiłowaniami. Były to zamiłowania, których dobrym symbolem jest esej Pawlikowskiego Kultura a natura; a najpiękniejszym owocem główna książka Woźniakowskiego z pogranicza historii kultury, sztuki i duchowości: Góry niewzruszone – z pewnością jeden z najświetniejszych esejów z dziejów humanistyki w polskiej literaturze.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się