fbpx
z Andrzejem Friszke rozmawia Dominika Kozłowska styczeń 2012

Obciąć lewe skrzydło Kościoła

Środowiska „Tygodnika Powszechnego”, „Znaku” i „Więzi” zbyt łatwo rozmieniły swój kapitał na drobne. W pewnym momencie przestraszyły się debaty z biskupami. A moim zdaniem powinny wyraziście zaznaczać swą odrębność, także w polemikach. Twardo bronić swych racji i swych tradycji intelektualnych. Tylko w ten sposób wewnątrz Kościoła może powstać nurt tak samo wyrazisty jak „Fronda”, broniący pryncypiów.

Artykuł z numeru

Kościół. Lewica. Dialog

Kościół. Lewica. Dialog

„Wielkie otwarcie” – tak między innymi określa się postawę Kościoła w latach 70. i 80. ubiegłego wieku. Umożliwiła ona podjęcie dialogu z ludźmi wywodzącymi się z bardzo różnych środowisk, nierzadko odległych od katolickiej ortodoksji. Czy Pana zdaniem takie „otwarcie” było zjawiskiem wyjątkowym, jeśli spojrzymy szerzej na historię polskiego katolicyzmu?

Chcąc odpowiedzieć na to pytanie, powinniśmy się w zasadzie cofnąć do drugiej połowy XIX w. Z naszego punktu widzenia jest to prehistoria, z punktu widzenia Kościoła niekoniecznie. Był to czas, kiedy rodziła się idea świeckiego państwa, a pozycja Kościoła rozumiana w sposób tradycyjny – jako duchowej władzy nad społeczeństwem – była jeszcze dominująca. Nic więc dziwnego, że Kościół patrzył niechętnie na zachodzące procesy. Jego sytuacja w wieku XIX polegała na stopniowej utracie tej dominującej władzy nad myślami i kulturą. Na wsiach pojawiali się lokalni liderzy ruchów chłopskich, którzy spychali księży z pozycji przewodników intelektualnych i duchowych. Wystarczy przypomnieć takie fakty sprzed I wojny światowej jak ekskomunika Wincentego Witosa czy ciężki los ks. Stanisława Stojałowskiego, założyciela Stronnictwa Chrześcijańsko-Ludowego.

Również w okresie międzywojennym Kościół był dość nieufny wobec stronnictw ludowych. Do pewnego stopnia tolerował jeszcze PSL „Piast”, ale do PSL „Wyzwolenia”, które zresztą stanowiło główny nurt przedwojennego antyklerykalizmu, odnosił się wręcz wrogo. Podobny los spotykał także wiejskie związki młodzieżowe. Z ust księży padały zarzuty: „Dlaczego młodzież nie gromadzi się przy parafiach, tylko w osobnych kółkach?”. Na tym tle postawa takich księży jak Władysław Korniłowicz czy Jan Zieja była czymś wyjątkowym. Z kolei miejskie środowiska robotnicze w okresie międzywojennym w większości pozostawały poza wpływem Kościoła. Oczywiście Kościół próbował na nie oddziaływać poprzez chrześcijańskie związki zawodowe czy chadecję. Jednak na tym gruncie przegrywał z partiami socjalistycznymi.

Broniąc się przed zmianami, stawiał na ugrupowania konserwatywne?

Przed I wojną światową postawił na konserwatystów integralnych, takich jak „Stańczycy” w Galicji, a w okresie międzywojennym – na endecję. Dlatego już w 1918 r. Kościół nie był postrzegany jako instytucja ogólnonarodowa, ale raczej jako strona na scenie politycznej związana z prawicą. Dlatego dla nurtów, które wychodziły z lewicy, jak np. Józefa Piłsudskiego i jego obózu, Kościół był czymś zewnętrznym. W pismach Piłsudskiego nie znajdziemy chyba ani jednego zdania na ten temat. Polska lewica demokratyczna w okresie międzywojennym była przez Kościół postrzegana przez pryzmat lęku związanego z bolszewizmem. Stąd wynikał brak zainteresowania jakimkolwiek z nią dialogiem. A przecież PPS nie była partią z natury ateistyczną, miała obojętny stosunek do religii, choć występowała przeciw przywilejom Kościoła i za świeckością państwa oraz kultury. Zygmunt Żuławski, przewodniczący Rady naczelnej PPS w latach 30., wyrażał nadzieję, że przyjdzie czas, gdy „socjalizm będzie widział w katolicyzmie największą ostoję wolności, równości i sprawiedliwości.” Pisząc to, Żuławski odwoływał się do przesłania Ewangelii, a nie do praktyki politycznej katolicyzmu. Jednak po stronie Kościoła nie było chętnych do podjęcia dialogu. Była natomiast gotowość do szukania siły politycznej w oparciu o środowiska nacjonalistyczne.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się