fbpx
Paweł Dunin-Wąsowicz grudzień 2017

„Słoiki” nie istnieją?

Nowi warszawiacy definiujący swoją tożsamość niewiele różnią się od zasiedziałych. Główna różnica jest chyba w tym, że choć przybyli przede wszystkim z mazowieckich miast, to identyfikują się w nieco mniejszym stopniu niż autochtoni z… Mazowszem. Jakby się go wypierali.

Artykuł z numeru

Czy ludzie są z natury religijni?

Czy ludzie są z natury religijni?

Ósmego września 2017 r. w Magazynie Stołecznym „Gazety Wyborczej” w artykule zatytułowanym A w Lemingradzie jogging, detoks i beklajty Mikołaj Lizut popełnił następujące wyznanie: „Choć jestem warszawiakiem, mieszkam w Miasteczku Wilanów. Autochtonom to się raczej nie zdarza”. Charakteryzując dalej teren, gdzie przez deweloperów na dziesiątki lat zostały usidlone lemingi, czyli zamożniejsi krawa­ciarze (biedniejsi kupują tańsze mieszkania na jeszcze gorzej sko­munikowanej Białołęce), Lizut opisał dźwięki piątkowego popo­łudnia: „To na trotuarach ułożo­nych z kostki terkotliwie grają kółka walizek, walizeczek i toreb podróżnych od Louisa Vuittona. Miasteczko pustoszeje, jego miesz­kańcy jadą na weekend do swoich miasteczek rodzinnych”. Lizut pisze zatem o „słoikach” lepszego sortu.

Doskonale znam ten piątkowy turkot walizkowych kółek, osiąga­jący największe nasilenie na przy stanku tramwajowym przy Dworcu Centralnym. Aczkolwiek te walizki pochodzą raczej z Carrefoura albo Leclerca. Należą do „słoików” gorszego sortu. Rejon skrzyżowania Broniewskiego i Elbląskiej to zagłębie gomuł­kowskich jeszcze bloków z najmniejszymi mieszkaniami. W każdym z nich na moim osiedlu na 13 mieszkań na piętrze aż 6 to jednopokojowe z wnęką kuchenną, a po drugiej stronie ulicy co najmniej trzy wieżowce wypełnione są wyłącznie (!) kawalerkami. W większych lokalach rotacja jest znikoma, choć z rzadka puszczane w wynajem, stają się tzw. mieszkaniami studenc­kimi, gdzie zabawa potrafi zatruwać sąsiadom całą noc. Lokatorzy zmie­niają się ciągle w tych mniejszych – stają się pierwszymi samodzielnymi przystaniami w dorosłym życiu, wynajmowane już za zarabiane w War­szawie własne pieniądze. To zresztą oczywiste, że każda stolica przyciąga najambitniejszych i najbardziej zdeterminowanych.

O koszmarach szukania takiego lokalu Krytyka Polityczna wydała ostatnio książkę Marty Rysy Upiór w bloku. Kryminałki mieszkaniowe, nato­miast zjawiskiem migracji do stolicy w bardzo szerokim aspekcie zajęło się Muzeum Warszawy, publikując dzieło zbiorowe Skąd się biorą warszawiacy? Migracje do Warszawy w XIV–XXI wieku. Jak piszą w jego wstępie Magdalena Wróblewska i Robert Zydel, „Autorzy poszczególnych tekstów reprezentują różnie dziedziny humanistyki i nauk społecznych, między innymi arche­ologię, historię, socjologię, psychologię, kulturoznawstwo. Zaowocowało to zróżnicowaniem podejść teoretycznych i metodologicznych do poszczegól­nych tematów, a w rezultacie kolażem analiz, który nie daje pełnego i sys­tematycznego obrazu zjawiska migracji do Warszawy. Książka jest raczej wprowadzeniem do różnych jego aspektów”.

I rzeczywiście, tom Skąd się biorą warszawiacy? przyjemnie zaskakuje różnorodnością, słusznie jednak zaznaczono, że ma formułę kolażu, bo gdyby nie zostało to uczynione, uwaga, którą przedstawię na końcu, byłaby krytyką merytoryczną, a nie osobistym żalem. W ogóle przyjęcie takiej for­muły uniemożliwia krytykę. Czytający może właściwie podzielić się tylko wrażeniami, co wydawało mu się w książce najciekawsze. A zatem…

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się