fbpx
Maciej Robert grudzień 2018

Od solidarycy do TypoPolo – a nawet dalej

„Litery są polityczne”, a żaden krój pisma nie jest „niewinny” i znacząco może wpływać na kształtowanie się i modyfikowanie tożsamości zbiorowych.

Artykuł z numeru

Przestrzeń przyjaźni

Przestrzeń przyjaźni

W kwietniu 2018 r. Fundacja Promocji Solidarności wynajęła ONR-owi historyczną salę BHP w Stoczni Gdańskiej. Kilka dni później trójmiejski artysta Mariusz Waras zaprezentował przeróbkę znaku Solidarności. Złożone solidarycą logo odwrócono w taki sposób, że nazwa związku przedstawiona została w lustrzanym odbiciu, co sprawia, że w jej środku wybijają się ustawione obok siebie litery ONR, które artysta przemalował na zielono. Na przedłużeniu litery N, zamiast biało-czerwonej, powiewa zielona flaga z falangą. Gdyby do tego zdarzenia doszło jeszcze przed publikacją książki Agaty Szydłowskiej Od solidarycy do TypoPolo. Typografia a tożsamości zbiorowe w Polsce po roku 1989, zostałoby ono z pewnością opisane jako kolejne w łańcuchu przetworzeń solidarycy. Podobnie było z wydarzeniami z roku 2016 (o których autorka wspomina jedynie we wstępie do książki, co może oznaczać, że główny korpus tekstu był już wówczas gotowy) – podczas krakowskiego Marszu Równości można było zobaczyć transparent, na którym nazwa imprezy została zapisana właśnie solidarycą, a formułę: „Nie ma wolności bez Solidarności” zastąpiono hasłem: „Nie ma równości bez solidarności”. Działanie te zostały nazwane „profanacją” przez anonimowego autora, który opublikował w „Tygodniku Solidarność” tekst krytyczny wobec działań organizatorów Marszu. Z kolei w październiku 2016 r. Komisja Krajowa Solidarności złożyła do Prokuratury Okręgowej w Gdańsku zawiadomienie o „nieuprawnionym wykorzystaniu znaku słowno-graficznego związku do promowania czarnego protestu w Warszawie”. Wszystkie te przetworzenia i zawłaszczenia solidarycy, a także złożonego nim znaku Solidarności oraz odwoływanie się do tego symbolu świadczą przede wszystkim o niesłychanej wręcz żywotności solidarycy, ale też o zaskakującym fakcie zgłaszania roszczeń wobec emblematu Solidarności i zbudowanych na jego podstawie form liter przez rozmaite środowiska – od konserwatywnych po liberalne. Solidaryca – identyfikowana u zarania jako „własność” związków zawodowych – stała się narzędziem wykorzystywanym ochoczo przez różne, czasem wręcz wrogie, środowiska. Solidaryca żyje i ciągle staje się polem politycznych reakcji. To najlepszy przykład tego, że – jak głosi główna teza pracy Agaty Szydłowskiej – „litery są polityczne”, a żaden krój pisma nie jest „niewinny” i znacząco może wpływać na kształtowanie się i modyfikowanie tożsamości zbiorowych. Za ilustrację tej tezy służą autorce trzy przykłady – wspomniana solidaryca, czyli krój pisma (choć, jak zauważa Szydłowska, takie traktowanie form liter zaprojektowanych przez Jerzego Janiszewskiego na potrzeby znaku NSZZ „Solidarność” jest nieuprawnione), który, poniekąd oderwawszy się od pierwotnego kontekstu, stał się rozpoznawalny na całym świecie, a także pisma narodowe i lokalne oraz typografia wernakularna, reprezentowana choćby przez TypoPolo – nazwane tak przez Jakuba „Hakobo” Stępnia „nieprofesjonalne liternictwo towarzyszące małej przedsiębiorczości”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się