fbpx
Ilustracja: Paweł Ponichtera
Ilustracja: Paweł Ponichtera
Agnieszka Korytkowska październik 2023

Miniatury

Robiło się coraz ciszej. Mniej wiadomości. Mniej rozmów. Mniej myśli. Mniej wzburzeń. Aż ucichło. Po czterech latach rozstanie się dokonało.

Artykuł z numeru

Kościół bez patriarchatu

Bar z burzą za oknem

W barze nie było już nikogo. Barman stawiał ostatnie krzesła na mokrych blatach drewnianych stolików.

Przepraszam, że zawracam głowę.

Jestem Krzysztof. Chciałem zapytać, czy nie jesteś może osobą, która mieszkała w Gostyninie na Bierzewicach, z którą kiedyś jeździłem na rowerze i zbierałem śmieci na Białym. Jeśli to nie ty, to przepraszam.

Żałuję, ale to nie ja. W oddali błysnęło. Miło wspominam tę znajomość, bo bardzo pani podobna do tamtej osoby. Deszcz mocno bębnił w szybę. Silna burza. Tak.

Siedzieli już tylko w milczeniu. To, co przychodziło im do głowy, albo nie nadawało się do wypowiedzenia, albo nie znalazło odpowiednich dla siebie słów. Patrzyli w noc, każde w swojej niemej obecności, która wcale nie była cicha.

Tak zupełnie niezobowiązująco, życzę ci wszystkiego, co sobie tylko wyśnisz. Pomyślała, że dziś wyśniła sobie burzę. W barze zgasły ostatnie światła. Dobranoc. Dobranoc.

Gub śrubki

Gablota z ogłoszeniami nie odbijała niczego, nawet światła jaskrawych jarzeniówek. Jak słońce może blikować w słoninie? Może dlatego, że tłoczyło się przed nią kilka osób, szczelnie zasłaniając sobą pobrudzone szkło. A może dlatego, że była zatłuszczona lepkimi paluchami bezrobotnych i nigdy, nigdy dotąd nie była czyszczona. Zakłady przetwórstwa drobiowego w Szczecinie, Zakłady Metalurgii, fabryki, manufaktury, budki z ciuchami, kantory (sprzątanie), szpitale (sprzątanie). Żadnych biur, stenotypii, sekretarki nieposzukiwane.

Gdy mówili Krystynie, że Szczecin jest ziemią obiecaną, wszystko w jej głowie było rajem. Dziś, dwadzieścia siedem dni później, wlecze się po szczecińskich ulicach z Grażyną, prostytutką-przewodniczką. Poznały się w kawiarni i tak zostało. Spała u niej z poduszką na głowie, by nie słyszeć, nie widzieć. Metalurgia brzmi źle, są sposoby łatwiejsze – doradza jej ten tłustawy, upadły anioł. Ktoś, kto przyglądałby się Krystynie, stojącej przed brudną gablotą urzędu dla bezrobotnych, zobaczyłby głośne przełknięcie śliny. Przełknięcie dumy, ideału i marzenia. Są dźwięki, które się widzi, i obrazy, które się słyszy.

Mżyło. Jej jedyny płaszcz po chwili pokrył się siateczką drobnych kropli. Zakłady Metalurgiczne znajdowały się w przeciwległej części miasta, jeśli centrum uczynić punktem odniesienia. Poszły razem, mimo że Grażynę bolały nogi i nie widziała sensu w tym poświęceniu. Nie wiadomo, co zniechęcało ją bardziej.

Kierownik zmiany, który je przyjmował, najchętniej od razu poszedłby z nimi na wino i znacznie więcej. Wskazał im miejsce przy maszynie i w kilka minut objaśnił zasady wkręcania, wykręcania, wsuwania i naciągania części metalowych na dłuższe i krótsze pręty. Nowe pracownice zostały znienawidzone przez kobiety ze zmiany, zanim nawet zdążyły się obejrzeć. Krystyna nie miała wyjścia. Stawką było śniadanie, bilet na tramwaj i zakaz myślenia, że powrót do domu rodzinnego stałby się koniecznością.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się