fbpx
Ilustracja: Basia Pospischil
Ilustracja: Basia Pospischil
Aleksandra Zielińska czerwiec 2023

Bal gałganiarzy

Zuzanna przyklęka na jedno kolano i ostrożnie przygląda się powierzchni wody, byle nie wpaść. Jezioro niewinnie faluje, suche trzciny niewinnie falują, przy samym brzegu gdzieniegdzie widać liście nenufarów i nawet przez chwilę Zuzanna myśli sobie, że to nenufary, nie zaś ryby, pływają koło mola, ale tak nie jest.

Artykuł z numeru

Nowa sztuka miłości

Grzybnia (łac. mycelium) – ciało grzyba, zbudowane z rozgałęzionych strzępek, wielu bądź jednej, tworzących pod ziemią gęstą sieć połączeń, która służy do komunikacji, transportu zasobów, badania przestrzeni, poszukiwania pokarmu, przygód, innych grzybni w całym tym podziemnym świecie.

Grzybnia, z notatek

Każde wyrusza ze swojego miejsca po nitce, nitkę za sobą ciągnąc i wprowadzając inne w rezonans.

Zuzanna idzie boso po kamiennych schodach, prosto do przystani. Kaliban otwiera drzwi auta i od razu nie podoba mu się ani taksówka, ani kierowca. Zdenka wpatruje się w witrynę osiedlowego sklepu spożywczego i próbuje sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz jadła kokosowe draże. Kostia dotyka zasinionej powieki i w duchu cieszy się, że chociaż łuk brwiowy przestał krwawić. Pierwsza rocznica, odkąd nie ma Filipa.

Życie.

Zuzanna idzie boso po kamiennych schodach, prosto do przystani, choć „przystań” to za duże słowo dla krótkiego molo ze zbutwiałych desek. Trzeba wiedzieć, gdzie stanąć, żeby nie wylądować na jednej z nich, bo owo molo rozewrze szczęki i połknie aż do łydki, kolana albo brody, czego Zuzanna się obawia. Zuzanna bardzo nie lubi jeziora i zepsutego mola. Filip miał się tym zająć, Filip miał wszystko wymienić na wiosnę, ale wiosna zdążyła nadejść, przejść, zmienić się w lato, a Filipa już nie ma. Zuzanna będzie musiała zająć się remontem sama albo po prostu usiądzie na brzegu jeziora i popatrzy, jak molo butwieje do reszty i pokawałkowane, znika pod powierzchnią wody. Potem zniknie dom, myśli sobie Zuzanna, kto wie, może nawet i ona.

Wspaniałe perspektywy, dodaje w duchu i chce uciekać od tego jeziora, ciemnego, połyskującego jak rtęć, gdy jej wzrok przykuwają białe brzuchy ryb.

Kaliban otwiera drzwi auta i od razu nie podobają mu się ani taksówka, ani kierowca. W myślach denerwuje się na asystentkę, którą nazywa „Kaśką” tak jak wszystkie poprzednie, niezależnie od imion pierwotnych. Ona – Kaśka – nie była w stanie załatwić niczego lepszego, choć powinien się cieszyć, że udało się załatwić cokolwiek. Kaliban siada na tylnym siedzeniu i sądzi, że to wystarczający znak, iż nie jest zainteresowany rozmową, ale myli się boleśnie, gdy kolega znajomego od razu wyjeżdża z mocno spersonalizowanym small talkiem, jak gdyby doskonale wiedział, kogo wiezie. Na zewnątrz wieje, od pyłków Kalibanowi już zaczynają łzawić oczy, nawet to szklane, więc prosi o zamknięcie szyb, które chwilę wcześniej pospiesznie otwierał, próbując rozwiać wyimaginowany zapach, jaki go nie opuszcza na równi z dzwonieniem w uszach. Ciągle ma wrażenie, że jego ciało roztacza odór ryb, wybranych z morza nad ranem, gdy pierwsze fale przypływu omywają brzegi wyspy.

Wszystko źle, wszystko najgorzej.

Zdenka wpatruje się w witrynę osiedlowego sklepu spożywczego i próbuje sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz jadła kokosowe draże. Podejrzewa, że mogło to być dawno, a nawet bardzo dawno, celuje w jakieś święta Bożego Narodzenia, które spędzała z bratem i ojcem, i to ojciec właśnie przynosił w kieszeniach korsarze i myślał, że wystarczy, wcześniej rzeczywiście wystarczało, bo dzieci nie miały dużych wymagań, jednak gdy dorosły, wiele się zmieniło. Po egzaminach na doktorat to te draże stanęły jej w gardle, prawie się zakrztusiła, a potem zwróciła je na dywan w ojcowym salonie i wcale nie było jej wstyd, bo zdała, co miała zdać, i mogła wyprowadzić się z domu na zawsze.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się