fbpx
Tadeusz Sławek Marzec 2015

Wspólnota tych, którzy przychodzą-do-siebie

Wspólnotę tych, którzy starają za wszelką cenę trafić, czyli ugodzić (…), winniśmy na tyle, na ile możemy, zastępować wspólnotą tych, którzy starają się docierać, a zatem łagodzić i zabliźniać.

Artykuł z numeru

Wspólnota

Wspólnota

1. Henry David Thoreau: Wielu zatem obywateli, ofiarowując swoje ciało państwu, służy mu nade wszystko jako maszyny, a nie jako ludzie (…). W większości przypadków nie kierują się ani rozsądkiem, ani pobudkami moralnymi; sami siebie traktują jak drewno, ziemię i kamienie (…). Mimo wszystko jednak uważa się ich powszechnie za dobrych obywateli (1).

Jaki kształt ma przyjąć nasze bycie razem w świecie, będącym przede wszystkim światem zarządzanym? Kariera pojęcia „zarządzanie” zastanawia, bowiem jego znaczenie rozciągnęło się na sfery, będące miejscami prywatnego doznawania świata dzielonego co najwyżej z wąską grupą bliskich. Dzisiaj wszak zarządza się nie tylko firmą, ale zdrowiem i cierpieniem, kryzysem i emocjami, jakby dążąc do nałożenia na ludzkie życie i sposoby jego przeżywania siatki zarządczych schematów. Wspólnota słowa układającego się być może w niezborną, ale znaczącą i dotykającą do żywego opowieść, została zastąpiona posłuszeństwem wobec obojętnego toku słów, które nie „opowiadają”, lecz „sprawozdają”, nie „dotykają” (świat przeżywany w moim ciele), lecz „dotyczą” (świat raportowany jako bezcielesna struktura organizacyjno-administracyjna).

Gdzie nic mnie nie dotyka, tylko dotyczy, tam nie ma prawdy, lecz jedynie paragrafy.

Lekarz nie ma czasu na wy-słuchanie pacjenta (wy-słuchanie, czyli wy-dobycie go z ciemnej jaskini cierpienia poświęconym jemu – wyłącznie jemu – uważnym słuchaniem), bo zajęty jest czynnościami profesjonalno-biurokratycznymi – nie słucha, lecz zarządza. Nie słuchamy już „wołania do…”, otwierającego człowieka na przygodność świata; słuchamy (a lepiej byłoby rzec – dajemy posłuch) „od-wołania” do zamykającego nas przepisu i normy. Już nie ludzkie ciało z bezkształtną nagością jego cierpienia i radości, nie corpus, ale „korpo-racja” z jej ścisłą strukturą stanowi scenę naszego bycia. Zarządzanie, siłą rzeczy, prowadzi do ujednolicenia tego, co chciałoby jawić się jako jednostkowe, a zatem – jak zauważył dawno temu Thoreau – maszynę wstawia w miejsce ciała. Korpo-racja modeto machinizacja ciała; wspólnota jest w tym przypadku do pomyślenia tylko jako zbiór odpowiednio dopasowanych do siebie części.

2. Emil Cioran: Podstawą społeczeństwa, każdego społeczeństwa, jest swego rodzaju duma z posłuszeństwa. Kiedy dumy tej zabraknie, społeczeństwo upada (2).

Czy w ogóle możliwa jest jeszcze wspólnota pojęta jako dobre-przychodzenie-ludzi-do-siebie (wrócimy do tego terminu), aby razem działać, tworzyć z zachowaniem perspektywy długiego czasu? Czy też może raczej dostępne nam są tylko momenty wspólnotowe, ulotne doznanie wspólnoty w nieprzewidywalnych okolicznościach, w świecie projektowanym z jednej strony przez, często globalne, polityczne scenariusze i przez zabiegające o swoje sprawy ludzkie monady – z drugiej? W oficjalnym dyskursie wyjście z tej sytuacji polega na zwróceniu się ku pojęciu obywatelskości. Trzeba jednak zachować ostrożność, gdyż niezależnie od szacunku, jaki winni jesteśmy temu określeniu, stało się ono przedmiotem politycznej gry, w której obywatel jawi się państwu nie tyle jako ktoś, kto w sposób wolny kształtuje siebie, ile jako aktor występujący w rozmaitych rolach w scenopisie podtrzymywania władzy napisanym przez polityków rządzących państwem. I tak obywatel jest konieczny do powołania władzy (wybory), ale już niekoniecznie do jej oceny; ma zobowiązania podatkowe, ale instytucja ściągająca podatki będzie wykorzystywała najmniejszy pretekst prawny (nierzadko niesłuszny) do pognębienia obywatela; ma płacić ubezpieczenia zdrowotne, ale to, co w zamian oferuje mu państwo, okazuje się żałosne. Obywatelskość bywa więc rozumiana na dwa sposoby: jako obywatele chcielibyśmy pojmować ją jako dążenie do równowagi i współpracy między jednostką a państwem, państwo natomiast najczęściej manifestuje bezwzględnie swą przewagę, żądając od obywatela „służby”, „posłuszeństwa”, „wywiązywania się z zobowiązań”. Naturalny proces „upaństwowienia” obywateli (jesteśmy wszak obywatelami zawsze jakiegoś państwa) podporządkowany jest zasadzie podtrzymania władzy. W razie potrzeby zachowania status quo może on zostać dowolnie odwrócony, powodując, że obywatelstwo ulegnie „sprywatyzowaniu”. Kryzys finansowy w roku 2011 pokazał dobitnie ścisłe połączenie między prywatnym zyskiem a publicznymi środkami służącymi jego ochronie. Gdy banki trwoniły pieniądze, wpędzając ludzi w dramatyczne tarapaty, państwowe środki pochodzące z podatków wspierały prywatne instytucje bankowe, podtrzymując fikcję dobrze zorganizowanego społeczeństwa. Wszystkie te zjawiska spowodowały, że posłuszeństwo, o którym pisze Cioran, przestało być źródłem dumy, a zatem nasze bycie razem znajduje się w silnym kryzysie. Ruch indignados w Hiszpanii oraz Occupy Wall Street w Ameryce były próbami wykoncypowania nowej zasady posłuszeństwa, w której etyka wzięłaby górę nad polityką. Nie było to łatwe zadanie, bowiem organizacja świata publicznego opiera się na silnie ufortyfikowanym porządku, który wymaga dostosowania do przyjętych scenariuszy i form. Przeczuwając to, Stéphane Hessel w słynnym przesłaniu doradzał zbuntowanym protestującym zorganizowanie się w instytucję, ponieważ tylko tak można skutecznie pojawić się w sferze publicznej polityki. To jednak wymusza zwrot w stronę klasycznego posłuszeństwa, czego właśnie indignados za wszelką cenę chcieli uniknąć w swym pragnieniu, jakby napisał Emerson, „łatwego, prostego, spontanicznego działania”(3).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się