fbpx
Jerzy Surdykowski lipiec-sierpień 2011

A cóż jest prawda?

Wypadek uliczny, mniejsza z tym gdzie. Nieprzytomny, a może nawet martwy człowiek leży na jezdni. Jeszcze nie przyjechała policja, ale już słychać syrenę ambulansu. Jak on mógł bezmyślnie zejść z chodnika?

Artykuł z numeru

Ciało, duch, rynek

Ale jak można tak pędzić! – denerwuje się inny ze świadków. Kierowcy zawsze tacy, za nic mają życie przechodniów! Ależ ja to dobrze widziałem, samochód nie jechał szybko, on wtargnął na jezdnię przy czerwonym świetle. Nieprawda, widziałem lepiej, właśnie mignęło zielone, to kierowca gwałcił przepisy! Widziała pani na pewno? – pyta policjant, który już przystąpił do spisywania personaliów. Ja też patrzyłem, wcale tak nie było! Nie, to zupełnie inaczej, gdzieście się ludzie gapili! Nie tylko spisujący zeznania policjant, ale i wydający wyrok sędzia będą mieli trudną pracę. Ale oni dobrze o tym wiedzą, tego uczą już na wstępnym kursie prawa: wydarzenie to samo, wielu świadków, ale ich relacje są rozbieżne, prawda umyka ludzkiemu postrzeganiu, choć każdy z obserwujących jest przekonany, że jego – i tylko jego – opowieść jest prawdziwa.

Przecież musi istnieć jakaś jedyna i niedająca się obalić prawda, choćby jakiś adekwatny opis wydarzeń, które już nastąpiły. Dlatego tak domagamy się prawdy, zawsze i w każdej sprawie. Ale gdzie ona jest? Wciąż przecież słyszymy: „prawdziwa wiara”, „prawdziwi Polacy”, prawdziwe to, prawdziwe tamto Same prawdziwki, chociaż łatwiej znaleźć muchomora albo i szatana. „Prawda nas wyzwoli!” – wołają faceci, którzy dostali wypieków na twarzy od wertowania teczek z donosami. Może miał rację Poncjusz Piłat, kiedy pytał (zapewne z ironią w głosie) – „A cóż to jest prawda?”. Nie wspominając już o góralskiej teorii trojakiej prawdy niezapomnianego księdza Tischnera.

Jedyna prawda proroka Lehi

Na pewno nie zadają takich pytań wierni Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich popularnie zwani  mormonami od imienia świątobliwego kronikarza, który spisał dzieje zagubionego plemienia Izraela, jakie pod wodzą proroka Lehi osiedliło się w Ameryce i tu zbudowało wspaniałą cywilizację, im też miał objawiać się Chrystus po zmartwychwstaniu. Złote tabliczki „księgi Mormona” rzekomo otrzymał od anioła niejaki Joseph Smith, który opublikował ich tekst w 1830 roku. On też wyprowadził swoich wyznawców na dziewicze ziemie dzisiejszego stanu Utah, odnalazł tam jakoby ślady owej cywilizacji. To, że żaden archeolog ich nie potwierdził, nie stanowi problemu dla wierzących, którzy ciężką pracą zamienili górską pustynię w miejsce nadające się do życia i od lat tam rządzą, stanowiąc większość mieszkańców. Ale nie tylko ową, nieco fantastyczną, „historię świętą” mormoni muszą przyjąć za prawdę lecz również całkowity prymat kapłanów nad społecznością wiernych. Katolik bowiem w niedzielę spędza w kościele zaledwie godzinę, prawosławny trochę więcej, mormon – cały dzień. Młodzi ludzie stanu wolnego lub starsze małżeństwa zobowiązani są do służby misjonarskiej, jeśli wyjeżdżają szerzyć wiarę w świecie, to za własne pieniądze i dokładnie tam, gdzie im kapłani wskażą.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się