fbpx
Katarzyna Pawlicka luty 2017

Pod podszewką wojennego piekła

Herr jest świadomy toksycznego napięcia między potrzebą pisania prawdy a niemocą jej odnalezienia.

Artykuł z numeru

Islamofobie

Islamofobie

Wojna w Wietnamie jest prawdopodobnie najbardziej przetworzonym przez popkulturę zorganizowanym konfliktem zbrojnym. Nietrudno znaleźć przyczyny tej dominacji (lata 60. były wszak czasem rozkwitu amerykańskiej sceny muzycznej, a dekadę lub dwie później po doświadczenia tych, którzy przeżyli, sięgnęła hollywoodzka maszyna), ale nie one są tutaj najistotniejsze. Prawdziwie istotne wydają mi się bowiem mechanizmy przekształcania wojennej rzeczywistości. Wszyscy potrafimy wydobyć z pamięci zdjęcia helikopterów lądujących w ogniu. Nierzadko towarzyszy im Cwał Walkirii Wagnera (za sprawą Czasu Apokalipsy Francisa Forda Coppoli) lub psychodeliczny rock końcówki lat 60. Powtarzalność stałych motywów daje nam iluzoryczne przekonanie, że „wiemy, jak tam było”. I właśnie na to udeptane (przez obejrzane filmy i przeczytane świadectwa) pole wkracza książka Michaela Herra – opowieść nie tylko o Wietnamie, ale przede wszystkim o napięciu, jakie towarzyszy triadzie prawda – relacja – reprezentacja. Herr asystował amerykańskim żołnierzom w Wietnamie przez 2 lata (1967–1969). Był jednym z wielu korespondentów wojennych – swoim kolegom po fachu poświęca zresztą osobny rozdział. W pracy rzadko pozwalał sobie na odpoczynek od frontu. „Byłem tam po to, żeby patrzeć” (s. 26). W jego przypadku „patrzenie” było w pełni tożsame z uczestnictwem. To, co widziane (dziesiątki trupów przykrytych niedbale plastikowymi workami), koegzystuje w Depeszach na równych prawach z tym, co zasłyszane (cytaty), i z tym, co wyobrażone (sny, zwidy, delirium). Finalnie tworzy narrację transową, somnambuliczną, ale niepozbawioną pogłębionej refleksji dotyczącej wojny jako zjawiska i wojny jako żywiołu.

W Depeszach na poziomie podstawowym tzw. prawda o wojnie uzależniona jest dosłownie od zajmowanego w tym uniwersum miejsca. Łatwo się domyślić, że piekło, w którym jara się na potęgę, śni koszmary i umiera z łatwością, usytuowane jest w dżungli lub na wzgórzach – to pozycja piechoty i marines – zawsze gotowych na kolejny ostrzał. Inny Wietnam znają generałowie gotowi z uśmiechem na ustach powiedzieć, że w miejscu krwawych walk – Khe Sanh – „codziennie o dziesiątej rano świeci słońce” (s. 174). Ich Wietnam pełen jest egzotycznych knajp, luksusowego alkoholu i lokalnych kobiet gotowych sypiać z przyjacielem i wrogiem. Jeszcze inną wojnę poznają Amerykanie czytający relacje w prasie. Często pisane znad szklaneczki whisky pitej w hotelowym barze. Innym razem wysyłane z epicentrum frontowego piekła. Te trzy obrazy wojny są oczywiście jednymi z wielu. Tym bardziej znamienne, że przepaść między nimi jest tak ogromna. Herr jest świadomy toksycznego napięcia między potrzebą pisania prawdy a niemocą jej odnalezienia. Fałsz wynikający z wielości niemożliwych do pogodzenia perspektyw stara się demaskować w dwójnasób: po prostu opisując sytuacje wyjątkowo absurdalne (jak konferencja prasowa, podczas której dowództwo jawnie zbagatelizowało wszelkie zagrożenia) oraz używając metaforyki podkreślającej sztuczność wielu elementów przedstawianego świata (np. „Całą gębę już miał pomazaną na te nocne zwiady i wyglądał jak zły sen, zupełnie co innego niż te pomalowane buźki, które ledwie parę tygodni wcześniej widziałem w San Francisco, na drugim krańcu tego samego teatru” [s. 11]).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się