fbpx
Twórca ze szkoły Albrechta Durera, "Hiob siedzący na gnoju", 1509 r. / fot. Rijksmuseum
Jan Tokarski listopad 2019

Ludzka miara cierpienia

Być może nasze rozumienie Boga jest błędne u samych założeń? Może mylimy się, przypisując Mu w naturalnym odruchu cechy, których sami nie posiadamy: wszechmoc, wszechwiedzę, doskonałość? Może ciąży nad naszą wyobraźnią grecka z ducha, tyleż przekonująca, co fałszywa, myśl o tym, że Bóg musi być nieskończony, musi być pełnią.

Artykuł z numeru

Harari. Czy możemy mu zaufać?

Harari. Czy możemy mu zaufać?

Historię tę znam w dwóch wariantach i obydwa uważam za równie wstrząsające. Na pierwszy natrafiłem u George’a Steinera w jego opublikowanym wiele lat temu na łamach „Encountera” eseju Postscriptum do tragedii. Źródeł drugiego nie jestem w stanie ustalić, ale z pewnością go nie wymyśliłem. A oto sama historia i jej przeciwstawne warianty. II wojna światowa. Niemcy trzymają starego Żyda oraz jego dzieci. Wyjmują zwój Tory i każą, żeby nań napluł – inaczej zabiją potomstwo. W pierwszym wariancie Żyd pluje na świętą księgę – tak długo, aż zabraknie mu śliny w ustach. Bezcześci swojego Boga, ale ocala dzieci. W wariancie drugim zbiera się z całych sił, aby to zrobić, ale dokonanie bluźnierstwa przekracza jego duchowe i fizyczne możliwości. Na jego oczach Niemcy rozstrzeliwują mu dzieci, jedno po drugim.

Tradycyjnie rozumiana etyka stawia w takich sytuacjach pytanie: kto postąpił dobrze, a kto źle? Czy lepiej jest podeptać swoją największą świętość, ale ocalić bliskich? Czy może zachować duszę, nawet za cenę ich śmierci? Mam mocne wewnętrzne przekonanie, że tego rodzaju pytania nie świadczą dobrze o tradycyjnie pojmowanej etyce. Poza pytaniem o dobro i zło jest bowiem jeszcze pytanie o ludzką miarę cierpienia – oraz o punkt, w którym zostaje ona przekroczona. Do sytuacji skrajnych nakazy normalnie obowiązującej moralności nie mają zastosowania. Kto się w niej znalazł, jest w położeniu nieludzkim również dlatego, że został zwolniony z moralnej odpowiedzialności za swoje czyny. Cokolwiek zrobi – podpowiadają mi zarówno serce, jak i rozum – będzie usprawiedliwiony. Obaj wspomniani Żydzi – zarówno ten, który opluwa Torę, jak i ten, który tego nie czyni – są moim zdaniem niewinni. Ba!, są święci. Na temat ich postępowania nie można wydać żadnego sądu. Możemy tylko płakać i wyć razem z nimi. Wszystko inne jest nadużyciem.

Ten właśnie temat stanowi główną oś Księgi Hioba. To on jest przyczyną jej nieustającej aktualności oraz poznawczego skandalu, jaki nieuchronnie wywołuje, tak wśród ateistów, jak i (zwłaszcza) wśród wierzących. Bo przecież, jak w swojej wydanej niedawno książce Wieczny Hiob zauważa Paweł Śpiewak, „nikt wcześniej w Biblii nie przedstawił Boga w taki sposób”. To tam „po raz pierwszy pojawia się obraz Boga jako jawnego wroga człowieka, znęcającego się nad swoją ofiarą i drwiącego z niej. Przedstawia się Go jako bezpośrednio uwikłanego w zadawanie bólu i ran, boleśniej i głębiej niż ktokolwiek inny. Obraz ten jest tak radykalny, tak potworny, że nie mógł się mieścić w głowach przyjaciół Hioba i zapewne nie mieści się też w naszych” (s. 75–76).

Hiob przypomina wbity w ludzkie ciało cierń. Jego doświadczenie dotyka nas do samego szpiku, nie pozwala zasnąć. Wszystkie teodycee, cała wiara w rozum i jego zdolność trzeźwego przyswajania rzeczywistości rozsypują się, gdy tylko zastanowimy się nieco głębiej nad losem Hioba. Jest tak zwłaszcza dzisiaj, na początku XXI w.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się