fbpx
fot. Dzięki uprzejmości artysty
Marta Kudelska wrzesień 2018

Dążąc ku niesamowitemu

Na rodzimym gruncie nie doczekaliśmy się postaci na miarę Williama Blake’a czy Francisco de Goi, ale nie zmienia to faktu, że polska kultura przejawiała zainteresowanie grozą i magią. Młodzi artyści coraz częściej odwołują się do tej tradycji.

Artykuł z numeru

Wierzyć w naukę, (nie) wątpić w Boga

Wierzyć w naukę, (nie) wątpić w Boga

Sztafaż magiczny w życiu codziennym, ale także w kulturze i sztuce był odwróceniem porządku konwenansów, w którym tkwili przestraszeni, lecz jednocześnie zafascynowani tajemniczymi praktykami mieszkańcy miast i wsi. Magia, groza i tajemnica stanowiły część układu, który mimo stopniowego znikania z racjonalnego świata pozostał jego istotnym elementem. Wystarczy wspomnieć szaleńcze próby ostatniego męskiego potomka Jagiellonów – Zygmunta Augusta, który nie wahał się nakazać swoim poddanym ściągnąć najpotężniejszą litewską wiedźmę do konającej Barbary Radziwiłłówny, czy też upiorny kondukt idący z trumną królowej z wawelskiego wzgórza aż do katedry wileńskiej. Działania te nie ukoiły jednak cierpiącego Zygmunta, który zdecydował się poszukać pomocy w mrocznych siłach, co doprowadziło do kilku seansów spirytystycznych (m.in. najsłynniejszych z udziałem mistrza Twardowskiego) w królewskich komnatach. Co ciekawe, nie tylko ostatni Jagiellonowie korzystali z usług czarnoksiężników. Języka u nekromantów, czyli znawców ciemniejszej strony magii, zasięgali także Jan Olbracht i Stefan Batory, a podobno sam Zygmunt III Waza przez wiele lat szukał kamienia filozoficznego, który był również przedmiotem zainteresowania Jana Zamoyskiego. Jeśli wierzyć historycznym plotkom, przeniesienie stolicy z Krakowa do Warszawy było podyktowane nie tylko względami politycznymi, ale także pożarem, który wybuchł w 1596 r. być może za sprawą alchemicznych eksperymentów Michała Sędziwoja, co uwiecznił na swoim obrazie Alchemik Sędziwój i król Zygmunt III Jan Matejko.

Z księgi

Polskie upiory pod koniec XVII w. stały się tak powszechne, że ówcześni teologowie musieli uznać oficjalnie ich istnienie, a następnie zabrać się do roboty, by skutecznie je wyeliminować. I mimo pozorów racjonalności w XVIII w. duchy i zjawy znalazły swoje miejsce w pierwszej polskiej encyklopedii z 1745 r. Zmory, upiory i widma zaczynały powoli, ale skutecznie nawiedzać poetów, pisarzy i malarzy. Julian Ursyn Niemcewicz w 1803 r. publikuje Alondzo i Helenę – historie będące wersjami klasyki gotycyzmu, czyli Lenory Gottfrieda Augusta Bürgera z 1774 r. Jednak na prawdziwy przełom w literaturze grozy trzeba było poczekać. Jeśli zawierzymy opowieściom o burzliwej nocy 16 czerwca 1816 r., to właśnie wtedy wśród grzmotów i piorunów pewna kobieta powołała do życia „nowego Prometeusza”. Oczywiście mowa tu o Mary Shelley i jej Frankensteinie. Nie był to jednak jedyny mroczny owoc tej niezwykle ważnej dla historii grozy nocy. W genewskiej willi Diodati oprócz Shelley gościł także John William Polidori. Stworzył on wtedy Wampira, który przetarł szlaki takim literackim postaciom, jak Mircalla, hrabianka Karnstein znana lepiej jako Carmilla Josepha Sheridana Le Fanu czy hrabia Dracula Brama Stokera. Gdyby nie ta przedziwna genewska noc „roku bez lata”, wiele lat później wiatr na Wichrowych Wzgórzach nie wyłby tak złowieszczo, a Cathy i Heathcliff chowaliby się przed nim przy ciepłym domowym ognisku.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się