fbpx
Krzysztof Nawratek czerwiec 2011

Miasta – maszyny produkujące niezwykłość

Koncepcja klasy i miejsc kreatywnych Richarda Floridy budzi etyczny sprzeciw i lekceważy zdrowy rozsądek. Krzysztof Nawratek rozmontowuje ideę amerykańskiego badacza i szuka bardziej adekwatnego rozumienia kategorii kreatywności w kontekście miasta. Czy ideę miasta kreatywnego można ocalić? Jak będą wyglądać miasta przyszłości?

Artykuł z numeru

Kreatywna Polska?

Czytanie Floridy. Od zachwytu do wstydu

W filmie Mike’a Leigh Another Year oglądamy angielską rodzinę z klasy średniej – dobrą, kochającą się i wrażliwą na problemy świata. Rozsiadamy się wygodnie w kinowym fotelu i w błogości współodczuwania radujemy się widokiem dobrych ludzi czyniących dobro. Po pewnym czasie zaczynamy odczuwać pewien dyskomfort i uświadamiamy sobie, że owi dobrzy ludzie celebrują swą dobroć, zasycając ją do wewnątrz swego domu, pozostawiając za drzwiami zło i cierpienie. Wówczas przestajemy czuć się tak dobrze i błogo, a co wrażliwsi spośród nas mogą nawet mieć wyrzuty sumienia. Trochę podobnie jest z recepcją książek i idei Richarda Floridy.

Jego Narodziny klasy kreatywnej pochodzą z 2000 roku i wielu ludziom wystarczyło te jedenaście lat, by nie tylko zwątpić w jego idee, ale by zacząć się po prostu wstydzić, że kiedykolwiek wydawały im się atrakcyjne. Chociaż wciąż jest wielu gotowych wydać czterysta funtów, by uczestniczyć w jego wykładzie!

Jak żartują niektórzy brytyjscy akademicy, jednym z kreatywnych pomysłów, na którym Florida mógłby zarobić jeszcze więcej pieniędzy, mogłyby być zajęcia odwykowe od jego własnych idei. Wstydliwy aspekt kreatywnego miasta, dokładnie jak w filmie Mike’a Leigh, znajduje się poza wyidealizowanym światem klasy średniej – mianowicie ktoś tym wszystkim artystom, dizajnerom, programistom komputerowym sprząta domy, niańczy dzieci i wynosi śmieci. Im liczniejsza klasa kreatywna, tym więcej potrzeba przedstawicieli „podklasy”, ludzi wykonujących najprostsze, lecz przecież niezbędne prace. Idea klasy i miasta kreatywnego jest kontrowersyjna nie tylko z etycznego punktu widzenia – wszak można wierzyć (technoutopia wiecznie żywa!), że kiedyś wszyscy będziemy artystami, a sprzątać za nas będą automaty. Problem z ideą miasta kreatywnego polega na tym, że takie miasto po prostu nie działa.

Pomysł Floridy nie jest tak naprawdę nowy i na dobrą sprawę, można by cofnąć się aż do Arystotelesa i jego tezy, że miasto nie może być społecznie homogeniczne i że jedynie różnorodność jest stanem naturalnym. Florida jest oczywiście znacznie bardziej wyrafinowany (ponad dwa tysiące lat czyni różnicę) i proponuje splot trzech „t”: talentu, technologii oraz tolerancji. Dwa pierwsze „t” są bezdyskusyjne i nie budzą żadnych emocji. Natomiast oryginalność Floridy ujawnia się w tym trzecim „t”. Przekonanie, że tolerancja jest niezbędna do rozwoju, jest tym czynnikiem, który wywołuje błogość wszystkich wrażliwych liberałów i niektórych ludzi lewicy. To, że ani autorytarny charakter Singapuru, ani konserwatywny charakter Monachium nie przeszkadzają im w rozwoju, o którym wiele „cool and chic” miast mogłoby pomarzyć, umyka ich uwadze lub tłumaczą ich sukces po prostu ich specyfiką.

Kultura motorem rozwoju?

W recepcji idei „kreatywności” przekonanie o związku pomiędzy tolerancją a rozwojem gospodarczym zaowocowało polityką wspierania działań kulturalnych oraz sztuki. W poprzemysłowym zachodnim mieście ekonomiczna przyczyna jego istnienia zniknęła. Pozostała turystyka i instytucje zajmujące się spekulacjami finansowymi (ile może być miejsc takich jak londyńskie City czy nowojorska Wall Street?). Stąd kultura i sztuka wydawały się dla miast rozwiązaniem najlepszym, a do tego jakże spektakularnym.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się