fbpx
fot. Bettmann Getty
John Gray październik 2016

Steven Pinker myli się w sprawie przemocy i wojny

Istnieje wpływowa grupa wybitnych myślicieli, dla których przemoc jest objawem swego rodzaju zacofania. Przekonują nas oni, że w nowoczesnym świecie wojny praktycznie zanikły. Największe mocarstwa nie doświadczają konfliktów wewnętrznych ani nie mają najmniejszej ochoty wojować ze sobą nawzajem. Zamiast tego przewodzą rozwojowi demokracji, przyswajaniu oświeceniowych wartości oraz ekspansji dobrobytu – epoce postępu, jakiej świat dotąd nie zaznał.

Artykuł z numeru

Jak postępuje moralność

Jak postępuje moralność

Wprawdzie minione stulecie uchodzi na tym tle za skąpane we krwi, jest to ponoć jednak subiektywne odczucie tych, którym przyszło w nim żyć. Z naukowego punktu widzenia liczba ludzi zabitych w konfliktach zbrojnych nieprzerwanie maleje i nie ma powodu zakładać, by ten trend miał się odwrócić. Dokonuje się zatem potężna zmiana – po tysiącleciach krwawych rzezi ludzkość wkracza na ścieżkę Długiego Pokoju.

Tę popularną tezę głosi m.in. Steven Pinker, psycholog i językoznawca z Uniwersytetu Harvarda, autor liczącej niemal tysiąc stron książki Zmierzch przemocy[1], zawierającej dodatkowo imponującą liczbę wykresów i statystyk. Praca ta nie tylko stała się międzynarodowym bestsellerem, ale i zapoczątkowała coś na kształt współczesnej ortodoksji, gdzie o przejściu od przemocy do altruizmu mówi się tak powszechnie, jakby to była oczywistość. Należy przyznać, że Pinker uzasadnia swój pogląd z niesłychaną erudycją, śmiało łącząc rozważania o prehistorii z analizą dzisiejszych czasów. Stara się wykazać przede wszystkim, że świat przednowoczesny był o wiele bardziej brutalny, niż nam się wydaje. Przykładowo, choć antropolodzy wielokrotnie z uznaniem pisali o pokojowym współżyciu Inuitów czy członków plemienia Kung, to wskaźnik morderstw sięga tam poziomu współczesnego, upadłego Detroit. W Europie natomiast ryzyko śmierci z rąk drugiego człowieka jest dziś bez porównania mniejsze niż kilkaset lat temu i nie chodzi tylko o spadek liczby zabójstw, ale i zniesienie barbarzyńskich praktyk, takich jak ofiary z ludzi, tortury czy kara śmierci. Również przemoc w stosunku do kobiet, dzieci i zwierząt ciągle maleje. Ten „proces cywilizacji”, jak za Norbertem Eliasem nazywa go Pinker[2], ma wynikać w dużej mierze z rosnącej siły państwa, które w większości wysoko rozwiniętych krajów skutecznie zapewniło sobie monopol na stosowanie przemocy. Należy do tego oczywiście dodać inne zjawiska, tak zróżnicowane, jak wynalazek druku, emancypacja kobiet, ideały Oświecenia czy rozwój empatii.

Pinker nie jest pierwszym ani jedynym głosicielem tej nowej ortodoksji. Warto przy okazji wspomnieć choćby Joshuę Goldsteina, specjalistę od stosunków międzynarodowych, który jakiś czas temu opublikował z Pinkerem w „The New York Timesie” artykuł zatytułowany War Really Is Going Out of Style (Wojna wychodzi z mody)[3], a podobne tezy głosił też w swojej pracy Winning the War on War (Zwycięstwo w walce z wojną), wydanej w tym samym roku co książka Pinkera[4]. O wiele wcześniej, bo już w 1989 r., politolog John Mueller twierdził w Retreat from Doomsday (Odwrocie od zagłady)[5], że instytucja wojny zanika, konflikty zbrojne zaś będą odtąd bardziej przypominały porachunki gangów. W ogóle wydawało się wtedy, że liberalna demokracja właśnie rozpoczyna swój triumfalny pochód, który Francis Fukuyama ochrzcił mianem „końca historii”, co oznaczać miało kres wojen na szeroką skalę, toczonych przez rywalizujące ze sobą ustroje polityczne[6].

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się