fbpx
Stefan Chwin październik 2012

Kryzys powieści szaleje nad Polską

Gdyby dzisiaj żył powieściopisarz Prus, ciężkie miałby życie w Polsce. Lalka jako debiut powieściowy młodego, nieznanego pisarza z Warszawy pewnie słabo by się sprzedawała w Empikach. A jeśli nawet zostałaby wydana przez jakieś małe wydawnictwo w Gorzowie Wielkopolskim albo w Środzie Śląskiej, do Empików w ogóle by nie trafiła. I mało kto chciałby z własnej nieprzymuszonej woli ślęczeć nad losami dziwaka Rzeckiego, bo mało kto by o niej wiedział.

Artykuł z numeru

Katolicy otwarci: Czy Kościół trzeba ratować?

Katolicy otwarci: Czy Kościół trzeba ratować?

Kryzys powieści szaleje u nas obecnie jak tajfun na Jamajce. Nie to, co w innych krajach. Na przykład mówi się u nas, że w takiej Francji wielkim pisarzem jest dzisiaj Francuz Houellebecq. Że on pisze bardzo wielkie rzeczy. Że Francja ma wielką powieść, bo gdyby nie miała wielkiej powieści, nie miałaby Nagrody Goncourtów. Że to jest wielka literatura, szczyty, Himalaje europejskiego ducha dzisiejszego.

Przeczytałem parę powieści Francuza Houellebecqa i jakoś nie zauważyłem, że to są Himalaje. Więcej nawet – odkryłem, że wolę czytać Polaka Andrzeja Stasiuka niż tego genialnego Francuza. Czy zatem wynika z tego, że Polak Stasiuk ma lepsze pióro niż Francuz Houellebecq? Wygląda na to, że ma, choć już słyszę sforę, która krzyczy, że nie. Ale ja mimo to myślę sobie, że Stasiuk jest lepszym pisarzem niż Houellebecq. Więcej: wolę go nawet czytać bardziej niż ostrą obywatelkę Jellinek, boginię światowego Nobla, chociaż wielu uzna taką opinię za przesadzoną, a może i niedorzeczną. W tym sensie powieść polska jest dzisiaj lepsza niż powieść francuska i austriacka.

Przeczytałem też kiedyś słynną powieść Jonathana Littella Łaskawe i nawet o niej coś napisałem. Jest to przypadek ciekawy, jeśli chodzi o rozważania nad kryzysem powieści. Łaskawe bowiem to klasyczna bardzo dobra zła powieść traktująca o ważnej sprawie, której autor nie miał prawie żadnych skrupułów, jeśli chodzi o mocne efekty ocierające się o kicz. W Polsce nikt nigdy takiej powieści nie ośmieliłby się napisać, bo wszyscy boją się tknąć ostrym piórem tabu Holokaustu, a Littell się ośmielił. Ale jak tu odpowiedzieć na podstawowe pytanie, czy powieść, którą należy określić jako „dobra zła”, jest dowodem na kryzys powieści, czy też nie jest?

Dyskusje o stanie polskiej powieści nudzą mnie śmiertelnie. Wolałbym, żeby znalazło się w Polsce czasopismo, które zaprosiłoby paru polskich powieściopisarzy do dyskusji o życiu. Rozmowy o życiu bowiem znacznie bardziej służą literaturze niż rozmowa o literaturze. Zaprosić tak paru pisarzy i zapytać ich, co myślą o kardynale Dziwiszu, czy kardynał Dziwisz nadaje się na powieść, co myślą o Janie Pawle II, czy Jan Paweł II nadaje się na powieść (bo filmy raczej nie wychodzą), co myślą o Rosji i Putinie, czy Putin nadaje się na powieść, co myślą o aborcji, o prawie do eutanazji, o drańskiej robocie Amerykanów na Bliskim Wschodzie, czy Afganistan nadaje się na powieść, co myślą o Bogu, czy Bóg nadaje się na powieść, co myślą o życiu seksualnym księży, czy celibat nadaje się na powieść, bo wcale nie zmienia istoty ludzkiej w istotę aseksualną, co myślą o Jarosławie Kaczyńskim, samobójstwie, mieście Gdańsk, jak sobie wyobrażają życie pośmiertne, czy boją się kobiet oraz czego najbardziej nienawidzą? Myślę, że byłaby to rozmowa pożywniejsza niż międlenie kryzysu powieści, bo mogłaby to być dyskusja o – jak mówił Miłosz – „tematach do odstąpienia”, o pomysłach na powieść, na powieściowego bohatera, na powieściową fabułę, a to chyba znacznie pożywniejsze.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się