fbpx
Marcin Król kwiecień 2011

Religia, polskość i intelektualiści

Mechanizm przystosowania inspiracji romantycznej do potrzeb polskości wyraźnie dostrzeżemy na przykładzie postaw wobec religii, wobec katolicyzmu. Temat to ważny – zwłaszcza dzisiaj – a równocześnie i rzadko podejmowany, i delikatny.

Artykuł z numeru

Zmierzch religii smoleńskiej?

Zarówno przeciwnicy – nieliczni, chociaż wymowni – jak i zwolennicy polskich form religijności przedstawiali je podobnie. Wiara prosta, maryjna, czyli „matczyno-etyczna” raczej niż metafizyczna, wiara przesiąknięta do cna zaufaniem całej zbiorowości do Twórcy, a nie oparta na relacji jednostka – Bóg. Wiara osadzona w tradycji i przenikająca uczucia naro¬dowe, ale i przez nie przeniknięta. Wiara cechująca się uproszczonym mesjanizmem, przeświadczeniem, że cierpienia (Ojczyzny nie jednostki) stanowią zasługę, a zatem nagroda spotka Polskę, jeszcze zanim „rozgrzmi się już sąd Twój w niebie”. Wiara niechętna więc „katolickiemu intelektualizmowi”, pozostawiająca odłogiem kwestie teologiczne, dramaty wyboru, oraz wiara, która skłaniała (przypomnijmy list Krasińskiego do ojca) nie do wojen religijnych, lecz raczej do dobrodusznego apostolstwa. Wiara czysta zatem według zwolenników, powierzchowna – według przeciwników. Spór ten, jak wszystkie takie spory, jest – jak sądzę – nierozstrzygalny i nieciekawy jednocześnie. Zamiast się spierać, warto zdać sobie sprawę z tego, że mamy do czynienia z dwoma niewątpliwymi faktami.

Przede wszystkim – z siłą tej wiary. Polemizując z Leszkiem Kołakowskim i zarzucając mu błąd intelektualizmu, ksiądz Józef Tischner powiada, że w twórczości Kołakowskiego widać, iż nigdy nie stał z kilkusettysięcznym tłumem u stóp Jasnej Góry. Jeżeli argument ten pozostawić bez wyjaśnienia, łatwo o zarzut demagogii i to nawet demagogii najgorszego rodzaju, bo typu: „Pan nie wie, co myśli i czuje naród, Pan nie jest z tym narodem” … Ale nie takie były intencje Tischnera i nie tak, w każdym razie ja, ten zarzut rozumiemy. Na czym polega przeżycie pielgrzymki do Częstochowy? Przecież człowiek religijny mógłby, wierząc w świętość obrazu umieszczonego na wzgórzu, udać się tam sam, a samotność – jak wiadomo – raczej ułatwia skupienie i poszukiwanie prawdy. Przecież prawda nie staje się prawdziwsza dlatego, że dążą do niej tłumy stojące wokół mnie, a wiara silniejsza dlatego akurat, że one wierzą. Naturalnie, istotne są reakcje wywoływane przez tłum, chociaż wiemy, że są to reakcje raczej niskie, ale naprawdę ważne jest poczucie wspólnoty, jak by to określili personaliści, czy raczej poczucie uczestniczenia w rzeczywistości duchowej, jak bym z zasadniczych względów wolał to nazwać. Nie idzie tu bowiem o poczucie psychicznej bliskości z braćmi i siostrami idącymi wokół mnie. Dlaczego nagle miałbym czuć bliskość podobną do przyjaźni wobec obcych mi ludzi? Idzie tu o to, że my wszyscy, właśnie wyzwalając się z więzów psychiki, zmysłów, materii, spotykamy się w tej rzeczywistości wyższej, do której docierają tylko nasze duchowości, a spotkanie to unaocznia nam z nieoczekiwaną mocą istnienie tej rzeczywistości. Jej istnienie przestaje być wynikiem spekulacji lub wiary indywidualnej i staje się faktem. Jak to? – odrzec można – istnienie rzeczywistości duchowej staje się faktem dlatego tylko, że postrzega ją jednocześnie (jeżeli naprawdę ją postrzega) tysiące ludzi? Tak. Oczywiście nie tylko dlatego wiemy, że ta rzeczywistość duchowa istnieje, ale jest to jedno ze spojrzeń, jedna z sytuacji, kiedy głęboka wewnętrzna oczywistość (kartezjańskiej natury) nam to unaocznia. Ten rodzaj kontaktu z rzeczywistością duchową jest podobny do tego, jaki uzyskujemy oglądając obraz bądź czytając książkę, chociaż jest niepowtarzalny i niedostępny inaczej. Konkretny i zamierzony we współuczestnictwie tysięcy innych ludzkich duchów.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się