fbpx
Janina Katz listopad 2010

Długa pełnia życia

Spadła na mnie Polska. Najpierw w postaci opasłej, rzetelnej i pasjonującej książki Michała Głowińskiego, wybitnego polonisty i teoretyka literatury, z którego podręczników uczyłam się na studiach w Krakowie.

Artykuł z numeru

Czy diabeł nas jeszcze kusi?

Przed wyjazdem zdążyłam jeszcze kupić Zarys teorii literatury, którego Głowiński jest współautorem, i Porządek, chaos, znaczenie, szkice na temat współczesnej powieści. Nie doczekałam Słownika terminów literackich (pierwsze wydanie 1976), ale wiele lat później, już w wolnej Polsce, nabyłam Czarne sezony w żydowskiej księgarni na krakowskim Kazimierzu. Aż tyle się zmieniło…

Parę dni po otrzymaniu Kręgów obcości wyjęłam ze skrzynki pocztowej „Zeszyty Historyczne” z informacją: „Numer ostatni”, wydrukowaną czarnymi literami na okładce. „I tak się właśnie kończy świat”, jak powiada poeta. Mój świat.

Ale póki co, książka Głowińskiego pozwoliła mi na powtórkę historii mojego życia w PRL-u. Jest to w gruncie rzeczy dzieło historyczne, niemal o charakterze podręcznikowym. Młodsze generacje zainteresowane wojenną, a szczególnie powojenną historią Polski odnajdą w niej mapę polityczno-obyczajową kraju, życie codzienne, życie naukowe, życie…

Michał Głowiński urodził się w roku 1934, zawsze mieszkał i nadal mieszka w Warszawie. Pisze, że jego rodzina była zwykłą, przeciętną polsko-żydowską rodziną. Niemniej o tyle niezwykłą, że wszyscy, lub prawie wszyscy, wyszli cało z Zagłady. Cało na ciele, nie na duszy.

Głowiński pędził i nadal pędzi życie niezmiernie pilne i czynne – jest autorem masy książek, w większości rozpraw naukowych, ale napisał również sporo utworów literackich. Autobiograficznych, ale ocierających się o literaturę piękną, O czym decyduje język, a nie temat czy źródła inspiracji. Nie czytałam żadnej z nich poza Czarnymi sezonami, ale w Kręgach obcości autor sam je recenzuje, streszcza lub też do nich odsyła.

Głowiński zawarł w nich cały dotychczasowy dorobek i wysiłek swojego życia. Jego autobiografia wypełniona jest faktami poddanymi mądrej, rzeczowej analizie, pozbawiona błyskotliwości, niemal zgrzebna. Głowiński opisuje chronologicznie życie własne, życie rodziny, życie Polski. To, co bolało, i to, co cieszyło. Życie spełnione i w dalszym ciągu spełniające się. Uciążliwe życie codzienne, triumfalne życie naukowe, osobiste klęski i zwycięstwa, inspirujące podróże. W gruncie rzeczy życie człowieka uprzywilejowanego, bo wprawdzie zajmującego się literaturą i jej językiem, co w socjalizmie stanowiło receptę na kłopoty z władzą lub daleko idące kompromisy, ale nie dziennikarza, nie pisarza. Zarazem życie odważne i bez skazy. Co prawda bez spektakularnych buntów, zawsze jednak po stronie rozumu i w zgodzie z własnymi, niepokornymi przekonaniami.

Uprzywilejowana pozycja łączyła się z tym, że nawet w najbardziej ponurym okresie, który rozpoczął się w roku 1968, Głowiński pracował w Instytucie Badań Literackich, instytucji, o której mówiono, że była jedną z dwóch, gdzie nie prowadzono nagonki na Żydów. Podobno drugim takim miejscem było jedno z warszawskich wydawnictw. Co tylko potwierdza przeświadczenie autora – i moje polskie doświadczenia – że można było pozwolić sobie na więcej swobody, niż to normalnie się praktykowało. Mówiąc inaczej: brak cywilnej odwagi, jak również moralnej wyobraźni były w wielu wypadkach większe od zagrożenia.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się