fbpx
Janina Katz luty 2008

Małgosia

Bywa, że ludzkie losy krzyżują się ze sobą jak dwie szpady. Trzask! Prask! Nie żyjesz.

Artykuł z numeru

Sami wśród obcych. Dramat uchodźców

Wpatruję się w reprodukcje jej obrazów w katalogu galerii w Ǻlborgu, gdzie miała indywidualną wystawę. Jest to tryptykon w trzech kolorach: żółtym, czarnym i brudnobiałym, malowany temperą i grafitowym ołówkiem na papierze. Obrazy są tej samej wielkości: 25 na 32 centymetry.

Pierwszy przedstawia dwie kobiety do połowy rozebrane; jedną z długimi włosami, drugą z resztką włosów na czubku głowy. Nogi kobiet są czarne i tylko trzy z nich widoczne. Siedzą naprzeciwko siebie, ale na siebie nie patrzą. Bezwłosa kobieta obejmuje za szyję małą kózkę. Inna koza, duża, służy jej za tło; głowa zwierzęcia dotyka policzka drugiej kobiety. Powietrze jest żółtawe, ćwiartka księżyca zawieszona między kobietami. Na prawo od kobiety z długimi włosami widać ciemną sylwetkę, ale nie w całości. Wydaje mi się, że to pień drzewa.

Na drugim obrazie kobieta z długimi włosami namalowana jest w pozycji siedzącej. Na jej podołku, czule odcięta, spoczywa głowa drugiej kobiety. Po bokach siedzącej dwie kozy. Nad głową księżyc w pełni. Przy udzie czarne jabłuszka.

Trzeci obraz: trzy kobiety, obydwie kozy. Nie jestem jednak pewna, czy sylwetka po lewej stronie rzeczywiście przedstawia kobietę. Równie dobrze może to być mężczyzna. Długowłosa kobieta siedzi na dużej kozie; głowa zwierzęcia dotyka drugiej kobiety (mężczyzny). W kobietę siedzącą na dużej kozie wrysowana jest mała kózka. Księżyc jest czarny, okrągły.

Na ciele dużej kozy jest także czarna waza. Ale kiedy przyglądam się jej dłużej, dostrzegam nie wazę, lecz dwie długie, cienkie łodyżki kwiatów z pochylonymi głowami.

Katalog zaopatrzony jest w tekst autorstwa Małgosi. Pisze między innymi:

„… piasek, kurz, papier, na którym narysowane zostały symbole, jak również światło, (…) stanowią całość. W ten sposób usiłuję znaleźć równouprawnienie dla materiału i śladów opowieści, którą dopiero należy zinterpretować”.

Czy jest to tylko jedna opowieść czy więcej, nie jest mi łatwo rozszyfrować. Często znajduję także inne „ślady”: miniaturowe domki zawieszone w powietrzu, rodzące kobiety. Nostalgię, erotykę, tęsknoty. Nie utajone, ale kruche. Zawstydzone, niepewne siebie. Rysowane cienką kreską.

Na jej pogrzeb w Lolland Falster przyjechaliśmy z bukietami kwiatów. Wszyscy z wyjątkiem jednej kobiety, również malarki, która przyniosła kamyki i zgodnie ze starym żydowskim zwyczajem położyła je na trumnie. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, czy obecny był pastor czy rytuał był świecki. Przemawiali bracia Małgosi; jeden po angielsku, drugi łamaną duńszczyzną.

Potem była stypa w lokalnej restauracji. Wszyscy żywo ze sobą rozmawiali. Wszyscy z wyjątkiem starszego, kościstego mężczyzny ubranego w niedzielny garnitur. Siedział przy stole sam. Jedyny reprezentant lokalnej społeczności; przyjaciel, szofer, towarzysz wystaw. To on troszczył się o właściwe zawieszenie obrazów. On też reperował jej dom. I on również był świadkiem ataków jej choroby.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się