fbpx
z Januarym Weinerem rozmawia Dominika Pycińska lipiec-sierpień 2010

Nasza wrażliwa cywilizacja

Coraz mniej rozumiemy z otaczającego nas świata. Jak dziennikarze mogą wyjaśnić takie zjawiska jak powodzie, jeżeli nie opanowali znajomości jednostek miary? Jak można wyjaśnić sprawę ocieplenia globalnego, skoro większość ludzi nie wie, skąd się biorą pory roku?

Artykuł z numeru

Radykalna ortodoksja. Szansa dla teologii czy powrót do średniowiecza?

Dominika Pycińska: Komunikacyjny paraliż Europy wskutek kwietniowego wybuchu wulkanu Eyjafjallajökull na Islandii był dla większości z nas całkowitym zaskoczeniem. Czy dla naukowca było w tym zdarzeniu coś nowego?

January Weiner: Niewątpliwie tak, ale bardziej z punktu widzenia socjologii niż nauk przyrodniczych, które reprezentuję. Doszło po prostu do kolejnej erupcji niewielkiego wulkanu – takie wybuchy stale się zdarzają. Wulkanolodzy znają mechanizm tego zjawiska, wiadomo również, że Islandia jest terenem wulkanicznym. Samo zjawisko nikogo więc nie dziwi.

Nowością był fakt, że erupcja sparaliżowała na pewien czas funkcjonowanie naszej cywilizacji. Uzależnienie człowieka od lotnictwa i określonych technologii sprawiło, że o skutkach wybuchu gazety informowały na pierwszych stronach. Okazało się, że cywilizacja jest wrażliwa na pewne banalne zjawiska przyrodnicze – czego wcześniej nie brano pod uwagę.

Przeprowadziłem kiedyś wśród studentów ankietę, w której zapytałem, jak rozumieją pojęcie „zagrożenia cywilizacyjne”. Wielu napisało, że są to zagrożenia, które człowiek stwarza dla przyrody. A to absurd: nasza cywilizacja nie jest w stanie zagrozić przyrodzie, która liczy sobie – jeśli mówimy o przyrodzie ożywionej – prawie cztery miliardy lat i przeszła wiele różnych zmian parametrów środowiska. Teraz rzeczywiście zmieniamy trochę kolejne parametry, ale w stosunku do tego, co w sposób naturalny działo się w historii przyrody, zmiany przez nas powodowane są niewielkie. Cywilizacji może jednak zaszkodzić sama cywilizacja. Cóż by nam islandzki wulkan zrobił, gdybyśmy nie dysponowali samolotami, wyposażonymi w silniki, na których funkcjonowanie ma akurat wpływ mineralne zapylenie atmosfery na określonej wysokości? Historia wielu cywilizacji jest pełna podobnych wydarzeń: zmiany w środowisku kładły kres cywilizacji (tak, jak wybuch wulkanu przyczynił się do upadku cywilizacji mykeńskiej), czasem ginęły na własne życzenie, śmiercią „samobójczą”. Bo cywilizacje są śmiertelne. A jeśli spojrzymy na erupcję Eyjafjallajökull pod kątem otaczającej wulkan przyrody, okaże się, że tylko w najbliższej okolicy mogło się wydarzyć coś nieprzyjemnego żyjącym tam organizmom – dalej już nie…

Podobnie jest z trzęsieniami ziemi. Są to zjawiska budzące grozę – przynajmniej od połowy XVIII wieku, kiedy ziemia zatrzęsła się w Lizbonie. Ówczesna hekatomba wstrząsnęła opinią publiczną; wydarzenie to tak przeraziło ludzi, że zajęli się nim nawet filozofowie! Co się jednak dzieje z punktu widzenia przyrody, gdy trzęsienie ziemi ma miejsce w niezaludnionym fragmencie globu? Otóż nie dzieje się nic… Gdzieniegdzie, na przykład w górach, mogą gwałtownie przyspieszyć procesy geomorfologiczne, jednak wszędzie indziej zmiany są ledwo dostrzegalne. Dopiero budowa przez człowieka ceglanych czy betonowych miast sprawia, że trzęsienie ziemi staje się katastrofą. W tym sensie współczesna cywilizacja sama na siebie „ściąga” pewne zagrożenia.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się