fbpx
z Ryszardem Przybylskim rozmawia Krystyna Czerni lipiec-sierpień 2008

Do prawdziwej wiary trzeba odwagi

Nie znałem Brzozowskiego, który swoim malarstwem bardzo mnie zadziwił. Dla mnie to była materia będąca zupełnym przeciwieństwem materii Nowosielskiego! Magma, i jednocześnie coś w gruncie rzeczy strasznego! Takiego przerażającego, krwistego nawet! Ja zawsze byłem szczery wobec siebie, czy to dotyczyło kontaktu z malarstwem, z muzyką, czy z poezją. Nie kontaktowałem z Brzozowskim, w żadnym wypadku.

Artykuł z numeru

Świat patrzy na Chiny

Krystyna Czerni – Z Jerzym Nowosielskim poznał Pana chyba Tadeusz Różewicz – tak przynajmniej wynika z jego korespondencji z malarzem…

Ryszard Przybylski – Nie pamiętam już tego dokładnie, widocznie tak musiało być… Potem jeździłem do Nowosielskiego kilka razy ze Zbigniewem Podgórcem, byłem nawet raz przy nagrywaniu kolejnego wywiadu. Nawiasem mówiąc, to jest jego najlepsza praca, ponieważ zmusił pana Jerzego do głośnego rozmyślania. Był wspaniale przygotowany, bardzo rzeczowy, nawiązał kontakty z prawosławnym Instytutem św. Sergiusza w Paryżu, skąd przysyłano mu książki, czasem po kilka egzemplarzy. Bardzo wiele mi podarował. Tłumaczyliśmy wspólnie listy Dostojewskiego.

A pan Jerzy przeczytał chyba moją książkę o Dostojewskim, gdzie jest przecież cały rozdział o chrystologii, co go najbardziej interesowało. Wtedy jeszcze mało kto o tym pisał.

KC – Był też cały numer „Znaku” o Dostojewskim (nr 319-320), gdzie był fragment Pana książki, i gdzie obaj Panowie odpowiadacie na pytania ankiety ułożone przez Podgórca.

RP – No właśnie. W każdym razie pan Jerzy chyba zobaczył, że mam i sympatię, i zrozumienie dla Prawosławia. I na tej zasadzie zostałem jak gdyby zagarnięty przez tę wielką osobowość. A ja go po prostu kochałem. Najpierw jego malarstwo, a potem już Jego. Wydawał mi się człowiekiem niebywale sympatycznym i dobrym. Podobało mi się w nim także to, że był absolutnie samodzielny w swoim myśleniu, nie chował się za doktrynę, czy autorytety. Mówił od siebie: Tak to przeżywam, tak to widzę, tak o tym myślę. Biorę za to odpowiedzialność.

I to stwarzało problemy. Na przykład, „Znak” był co prawda zawsze wobec niego dobrze nastawiony, ale pamiętam, że poproszono mnie jednak o to, żebym do pierwszego zestawu wywiadów napisał wstęp. Bo redakcja miała świadomość, że część katolików nie rozumie prawosławia – to zresztą jeszcze pół biedy – ale że są też katolicy nastawieni bardzo negatywnie w stosunku do cerkwi. Więc ja taki wstęp napisałem (Za grzbietem nieba, „Znak” 307). I – chwalić Boga – tak się to jakoś zaczęło. Nowosielski jest zresztą jedyną – może obok Nadieżdy Mandelsztam – postacią naprawdę religijną, jaką spotkałem w życiu. Gdy mówił o Chrystusie – jemu się po prostu wierzyło.

KC – Mam podobne doświadczenie. W każdym razie nie wiem, czy spotkałam artystę podobnej wiary. To był zresztą jakby warunek tego, że mógł sobie pozwolić na taką niezależność myślenia, na te wszystkie – jak mówił – „herezje”. Świadomość, że zakotwiczenie w Chrystusie pozwala na wszystko. Powtarzał, że może zwątpić we wszystkie Kościoły, w człowieka, ale zawsze zostaje mu Chrystus.

RP – Wszystko inne nie miało dla niego znaczenia. Dostojewski też przecież stwierdził bardzo ostro, że gdyby nawet ktoś mu powiedział, że Chrystus nie jest z prawdą, to on porzuci prawdę i pójdzie za Chrystusem. Nowosielski, podobnie jak Różewicz, gonili mnie, żebym napisał drugi tom o Dostojewskim, ale ja już nie mogłem z nim dłużej rozmawiać. Przerzuciłem się wtedy do Czechowa, on stał się dla mnie tym pisarzem, z którym zasiada się do biesiady…

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się