fbpx
fot. davido
Wojciech Brzoska wrzesień 2016

Zaproponować nieznane światy

Blisko 14 lat temu, kontynuując tradycje rodzinne, trafiłem „za kraty”. I pomimo że znajdowałem się po „lepszej” stronie, to traktowałem to wydarzenie jak moi przyszli podopieczni – jako karę i zło – w moim przypadku konieczne, by móc samodzielnie egzystować. Egoistycznie miałem na myśli raczej własne, przyziemne sprawy ekonomiczne, zarobkowe niż szczytne resocjalizacyjne idee, które powinny zmieniać przestępców.

Artykuł z numeru

Zrozumieć piękno

Zrozumieć piękno

Ja – młody, wówczas 24-letni absolwent kulturoznawstwa, autor dwóch wydanych tomików wierszy i wielu publikacji w prasie literackiej, bezskutecznie poszukujący pracy w branży kulturalnej, od pierwszych godzin w nowej pracy myślałem przestraszony: jak przetrwać? Przez pierwsze lata ostatnią rzeczą była chęć ujawnienia się jako poeta… Zarówno przed podopiecznymi, jak i przed kolegami z pracy. Ani przez moment nie sądziłem, że kultura, która od lat była i jest moją pasją, przyniesie tyle niespodzianek.

 

Kultura na uwięzi

Prowadziłem poniekąd dwa życia – prywatne (do którego zaliczam także realizowanie twórczej pasji) i zawodowe. To pierwsze pozwalało mi wówczas łapać równowagę i oddech, drugie, jak już wspomniałem, stanowiło tzw. zabezpieczenie finansowe. Środowiska twórcze czasami lubią się przenikać. Dla mnie poetyckim matecznikiem był Mikołów, gdzie na przełomie wieków powstał Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka, do którego często jeździłem na spotkania z tamtejszymi, o kilka lat starszymi poetami oraz zapraszanymi przez nich autorami z innych regionów Polski. Na jednym z takich spotkań, w części nieoficjalnej, dzięki obecnemu dyrektorowi Instytutu poecie Maciejowi Meleckiemu, poznałem członków święcącego triumfy na ogólnopolskiej alternatywnej scenie muzycznej zespołu Pogodno. Od trzech lat pracowałem w katowickim areszcie jako – w miarę pogodzony ze swoim zawodowym losem – wychowawca mający grupę swoich podopiecznych. Wciąż oddzielałem pasje od pracy. Jednak wtedy zaproponowałem świeżo poznanemu muzykowi występ przed więzienną publicznością. Dlaczego? Z chęci podzielenia się z innymi muzyką, którą sam lubiłem i ceniłem, z ciekawości, czy dam radę być kimś w rodzaju łącznika tych dwóch światów – znałem oba już w miarę dobrze…

Pamiętam zagrany charytatywnie, „garażowo” brzmiący koncert w więziennej świetlicy, w której dźwięk odbijał się od szyb, ale najlepiej wspominam z niego żywe reakcje publiczności. Po początkowej nieufności ze strony publiki i minach zdających się powątpiewać – „cóż wy nam tu możecie ciekawego przedstawić” – rockandrollowa energia zespołu zatarła wszelkie granice. A ja, z uśmiechem na twarzy, słuchając w pierwszym rzędzie jednego ze swoich ulubionych zespołów, z radością obserwowałem energię, jaka przepływa między nim a publicznością, obserwowałem znikające z każdym dźwiękiem mury, kraty, widziałem fantastyczne, rodzące się na moich oczach porozumienie ludzi, którzy pewnie nigdy by się nie spotkali. To było UFO, które wylądowało na środku podwórka w małej miejscowości, powodując zdziwienie, ale i entuzjazm obserwatorów.

Rok później, chwilę po ukończeniu przeze mnie szkoły oficerskiej i zdobyciu tzw. drugiej gwiazdki na pagonach (czyli stopnia podporucznika), wydałem tomik Sacro casco. Kolega dziennikarz zaproponował prasowy coming out i rozmowę, której tytuł brzmiał Poeta oficer. Początkowo nie chciałem się zgodzić – bałem się reakcji w pracy, ostatecznie jednak na to przystałem. Pamiętam, jak z duszą na ramieniu szedłem tamtego dnia do więzienia, jednak, o dziwo, nic złego mnie tam nie spotkało. Wręcz przeciwnie: kilka pozytywnych reakcji ze strony kolegów i nawet jednego z podopiecznych.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się