fbpx
Rafał Cekiera kwiecień 2017

Uchodźcy w krainie memokracji

Tworzone przez anonimowych internautów komunikaty niosą trudne czy wręcz niemożliwe do zweryfikowania treści. Za ich prawdziwość nikt nie ponosi odpowiedzialności. Przykład memów internetowych o kryzysie migracyjnym pokazuje, jak zawarty w nich prosty, odwołujący się do wrażeń przekaz staje się niebezpiecznym zwornikiem negatywnych emocji, degradującym rozmowę o wciąż fantomowym w Polsce problemie uchodźców.

Artykuł z numeru

Języki miłości

Języki miłości

Opublikowany w sierpniu 2016 r. Raport Gogle Trends przyniósł wiadomość, która urasta do rangi symbolu i zdaje się symptomatyczna dla roku wyboru Donalda Trumpa i decyzji o Brexicie: po raz pierwszy w historii internauci częściej wpisywali w wyszukiwarkę słowo „mem” niż „Jezus”. Oczywiście sama ta informacja bardzo szybko została przerobiona na mem i w takiej postaci obiegła sieć.

„Mamy na to memy”, „Zobacz najlepsze memy!” – podobne zachęty do oglądania galerii obrazków z krótkimi komentarzami możemy znaleźć na niemal każdym większym portalu informacyjnym. Do niedawna jeszcze kojarzone nade wszystko z humorem i lekką rozrywką memy niepostrzeżenie stały się ważnym narzędziem komunikacji internetowej i opiniotwórczym źródłem informacji. Z pozoru błahe, dalece już wykroczyły poza kategorię „zabawne zdjęcia, bardzo często z wizerunkami kotów”, stając się istotnym – szczególnie dla młodych ludzi – nośnikiem treści, kształtującym wiedzę o świecie.

W jaki sposób możemy zdefiniować internetowe memy? W węższym, potocznym rozumieniu myślimy zwykle o grafice (zdjęciu, obrazie) uzupełnionej krótkim tekstem. Definicje szersze zaliczają do nich całą gamę zdigitalizowanych jednostek informacji, które zostają skopiowane, przetworzone i opublikowane w sieci. Mogą nimi być „zdjęcia, filmy (najczęściej krótkie), teledyski, grafiki, teksty, cytaty, animacje oraz rozmaite ich połączenia (np. zdjęcie z podpisem)”, które rozsyłane są bezpośrednio pomiędzy internautami lub zamieszczane na służących do tego portalach, forach internetowych czy w mediach społecznościowych[1]. Jak podkreśla jedna z badaczek, współcześnie „plaga memów jest tak ogromna, że coraz częściej nie wiemy, co jest memem, a co zwykłym »obrazkiem«”, zaś memy stały się szerszym określeniem na tworzone przez internautów na zasadzie remiksu teksty kulturowe[2].

Z całą pewnością memy przynależą do narzędzi nader sprzyjających kolportowaniu specyficznych komunikatów, określanych tak modnym ostatnio pojęciem postprawdy. Ten wybrany przez słownik oksfordzki mianem „słowa roku 2016” termin opisuje informacje oparte raczej na emocjach niźli faktach, bazujące często na obiegowych sądach czy indywidualnych wyobrażeniach lub po prostu zwyczajnie nieprawdziwe. Popularność tego terminu jest równie wyraźna jak poczucie bezradności względem istotnego wpływu postprawdy na opinię publiczną, godzącego w jakość toczonych dyskusji czy wręcz destrukcyjnego dla demokracji. Wyraźnie dostrzegalne jest to w sferze komunikacji za pośrednictwem memów, ostatnio nagminnie tworzonych także przez poszczególne ugrupowania polityczne. Kiedy debata publiczna przestaje opierać się na jakości argumentów, lecz staje się rywalizacją zasięgu tworzonych memów – czyli ich „zaraźliwości” – demokracja przeistacza się w formę zabawy i rozrywki, śmiertelnie – dodajmy – dla życia obywatelskiego niebezpiecznej. Problem, rzecz jasna, ma charakter globalny, nie tylko polska demokracja ewoluuje w kierunku memokracji. „The New York Times” jeszcze na długo przed rozstrzygnięciem wyborów w Stanach Zjednoczonych określił Donalda Trumpa mianem „idealnego kandydata na miarę epoki viralu”, na co zwracał uwagę Zygmunt Bauman w książce Obcy u naszych drzwi (2016).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się