fbpx
Tomasz Kunz maj 2016

Przetarcia, pęknięcia, przejścia

Świat po Zagładzie nie może już dostąpić zbawienia ani odkupienia, bo jest światem ostatecznie upadłym i zdegradowanym. Nie odkupi go także literatura. Może ona jednak podtrzymać więź z umarłymi, wyrwać ich ostatecznemu zapomnieniu.

Artykuł z numeru

Rodzice w dobrej odległości

Rodzice w dobrej odległości

Pracowite splatanie luźnych nici w zwartą i gęstą tekstową tkaninę to jedna z najbardziej rozpowszechnionych alegorii twórczości literackiej, kojarzona zwykle ze snuciem opowieści, których ciasne fabularne sploty wiążą, jak przyjęło się twierdzić, nasze życie z rzeczywistością. Po co sięgać dzisiaj po tak „wytartą” i „wyświechtaną” metaforę? Chociażby po to, aby zwrócić uwagę na skwapliwie na ogół pomijany materialny aspekt literatury, w którym objawia się jej przemijalność, nietrwałość, podatność na zużycie. Zużywają się słowa i zużywają się stworzone za ich pomocą literackie światy, żywe jeszcze niedawno kolory blakną, a na gładkiej i spójnej niegdyś fakturze pojawiają się dziury i rozprucia. Czy jednak rozdarcia w ciasnych onegdaj splotach materiału są wyłącznie świadectwem nieuchronnej tymczasowości wszelkich wytworów ludzkiej ręki i wyobraźni? Czy należy im wobec tego przeciwstawić jakąś substancjalnie trwalszą od nich rzeczywistość, którą literatura próbuje uparcie, lecz bez powodzenia naśladować? Czy przetarcia dotyczą rzeczywistości literackiej, tkaniny tekstu czy też może ontologii świata, o którym tekst opowiada? Czy rzeczywistość, przesłonięta nieprzenikliwą zasłoną słów, brzmień, obrazów i znaczeń, ukazuje się nam dopiero w szczelinach i pęknięciach tekstu, a jeśli tak, to czy przeziera przez nie jakaś spójna, logiczna struktura czy też jedynie parciana, tandetna, zbutwiała materia? A może właśnie niespójność rzeczywistości pozwala zaistnieć literaturze, sprawiając, że staje się ona spoiwem, bez którego świat popadłaby w całkowitą i nieodwracalną ruinę? Może to właśnie literatura wypełnia ubytki w ułomnej materii, łata postrzępioną i rozłażącą się w rękach tkaninę rzeczywistości, ratując ją przed ostatecznym rozpadem?

 

Biblioteka Babel

Wyobrażenie świata jako księgi, będące źródłową figurą wszelkiej reprezentacji mającej za podstawę przeświadczenie o ontologicznym dualizmie rzeczywistości, której kształt materialny jest tylko niedoskonałym odbiciem transcendentnego, ukrytego porządku, przyświecało od wieków próbom uchwycenia w zmiennych i nietrwałych formach języka tego, co niezmienne i trwałe. Tęsknotom tego rodzaju przeciwstawiały się z kolei takie projekty literackie, których ambicją było stworzenie światów autonomicznych i kompletnych, nie tyle odtwarzających ukryty porządek bytu, ile odgradzających się od niego gęstą i nieprzenikliwą przesłoną języka.

Takim projektem jest przywołana w pierwszym eseju książki Pazińskiego Borgesowska Biblioteka Babel, która, doskonała i kompletna, „staje się własną alegorią” (s. 18), gdyż ostatecznie obywa się bez jakiegokolwiek odniesienia do świata, „odwołuje się wyłącznie do siebie samej, stanowi własne zwierciadło” (s. 19). Ten obezwładniający wyobraźnię skończony model wszechświata zamkniętego w nieprzeliczonych, samorodnych tomach zawierających całość możliwej wiedzy, „wszystkie potencjalności, symbolizowane czy też wprost wyrażone w kombinacjach liter” (s. 27), jest oczywistym szyderstwem z idei boskiej Księgi Natury i objawionego Logosu, których miejsce zajmuje idolatria języka jako samoregulującej się, autonomicznej struktury. Podobną funkcję pełnią także inne, pokrewne figury, przywoływane w tym eseju: ogrodu, labiryntu czy drzewa życia, które są tylko innymi imionami tej samej, samowystarczalnej quasi-teologicznej konstrukcji. Parodystyczny charakter wobec teologicznej wizji rzeczywistości jako Pisma Boga ma również twórczość Joyce’a. Ulissesa, jak pokazuje Paziński, daje się z powodzeniem potraktować jako ironiczną imitację świętych ksiąg religii objawionych, a zarazem negatywną odpowiedź na modernistyczne poszukiwania transcendentnego, ukrytego porządku rzeczy. Joyce ukazuje rzeczywistość jako palimpsestowy obraz złożony z symboli, wyłaniających się z przeszłości ludzkiej kultury, z jej mitów i wierzeń, wyzwolony z metafizycznych odniesień „zbiór barwnych znaków” (s. 78), będący przedmiotem nieskończonej interpretacji. Nie ma tu zatem mowy o, choćby momentalnych, prześwitach ukrytej, transcendentnej realności – dotyczy to także Joyce’owskich epifanii, których istotą nie było przecież odsłonięcie się jakiejkolwiek esencjalnej formy rzeczywistości, ale jedynie związanie, zaledwie na krótką chwilę, języka i świata, dokonujące się wyłącznie za sprawą suwerennej woli artysty. Twórczość Joyce’a i Borgesa, tworzących, jak to ujmuje Paziński, „pogrążone w wieczności literackie modele” (s. 9), jest przykładem radzenia sobie z nowoczesnym doświadczeniem obcości poprzez świadome i radykalne pogłębianie poczucia odłączenia od świata i separowanie się od jego nieznośnej przygodności.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się