fbpx
Tomasz Kunz lipiec-sierpień 2017

Ceremonie żałobne

Nadziei ocalenia przed ostatecznym zapomnieniem, równoznacznym z unieważnieniem poszczególnego istnienia, upatruje Gutorow we wciąż ponawianym i odnawiającym się akcie lektury (oraz pisania o lekturze), inspirowanym nie tylko sekwencją znaczeń, ale także indywidualnym stylem, niepowtarzalnym „rytmem języka”.

Artykuł z numeru

Kim jestem, kiedy podróżuję?

Kim jestem, kiedy podróżuję?

We wstępie do zbioru esejów Życie w roz­proszonym świetle Jacek Gutorow definiuje lekturę jako akt hermeneutycznego, ale także egzystencjalnego otwarcia na dialo­giczną obecność cudzego słowa, kładąc szczególny nacisk na „moment przekroczenia tautologicznego kręgu czy­telniczego »ja« i wyjścia ku innemu tekstowi, innemu językowi, innej egzystencji” (s. 8). Nic dziwnego zatem, że zasadniczą część książki rozpoczyna od hołdu złożo­nego XX-wiecznej hermeneutyce w osobie Hansa-Georga Gadamera. Gadamer uczy bowiem lektury, która przełamuje własną wsobność, zamkniętość, jed­nostkowy horyzont i staje się zaczątkiem rozmowy – „nieuprzedzonej i pozbawionej mocnych punktów wyjścia” (s. 15). Monolog interpretatora zmienia się w dialog, ponieważ odsłonięcie obecności ukrytego sensu możliwe jest „wyłącznie w przestrzeni mowy i rozmowy, a zatem w przestrzeni pomiędzy pisarzem / autorem a czytelnikiem / krytykiem” (s. 19). Autor Prawdy i metody udziela także wymagającej lekcji lektury, która nie waha się mierzyć z najbardziej hermetycznymi przejawami mowy. Interpretacje Gadamera to często przykłady trudnego „przebywania na granicy sensu, na jego kresach, w przestrzeni nie­oznakowanej, pełnej niejasnych śladów” (s. 24), które jednak, przy dostatecznie intensywnym wysiłku interpretatora, nie prowadzą nigdy do ostatecznego fiaska rozumienia i komunikacji. Może właśnie dlatego Gutorow, choć pełen podziwu dla hermeneutycznego optymizmu Gadamera, nazywa jego poetykę lektury „barwną opowieścią”, „abrakadabrą” (s. 27), dialogiem „zaczarowanym” (s. 28). Gadamer to dla Gutorowa wielki mag lektury, jeden z ostatnich czytelników, którzy mocą wyobraźni potrafili stworzyć w swoich interpretacjach przestrzeń spotkania tekstu i czytelnika.

 

Język a rzeczywistość

Faktyczne stawki podjętej w eseju o Gadamerze refleksji nad istotą aktu lektury odsłaniają się w dwóch następnych tekstach, poświęconych Ludwigowi Wittgensteinowi. U Witt­gensteina porządek hermeneutyczny i porządek egzystencjalny, porządek językowego przedstawienia i „egzy­stencjalnego dramatu” (s. 68) nie dają się już ze sobą uzgodnić, choć zarazem nie pozwalają się od siebie oddzielić. Ich sekretny związek ujawnia się w sposób negatywny w paradoksalnym geście zaprze­czenia, który wyznacza językowe granice naszego orzekania o świecie. „Panjęzykowość” Gadamera, przeko­nanie o językowej strukturze rzeczy­wistości, o tym, że „całe doświad­czenie świata zapośredniczone jest przez język” (s. 25), odsłania swoje kłopotliwe, alienujące oblicze. W ujęciu Wittgensteina język jawi się bowiem jako klatka świado­mości: „Prawdziwe życie jest gdzie indziej, a nam pozostaje egzystencja w językowym uniwersum, z którego wydostać się nie sposób” (s. 31). Język logiki i świat odwzorowany przez ten język to jedyne, czym dysponujemy, a jednocześnie to, co najistotniejsze, mieści się w nieuchwytnej, niedo­stępnej nam, pozawerbalnej sferze. Nie jestem przekonany, czy Traktat logiczno-filozoficzny rzeczywiście w negatywny sposób wskazuje na to, co mieści się „poza granicami” języka i czy tym czymś jest jakaś „czysta”, nie­wyrażalna tożsamość: „życie ogoło­cone z wszelkich znaczeń” (s. 41), którego Wittgenstein miałby poszu­kiwać, porzucając uniwersytecką karierę i obejmując posadę wiejskiego nauczyciela. Ta opozycja – odwołu­jąca się do klasycznych wersji duali­stycznego pojmowania relacji między językiem a rzeczywistością – wydaje się za mocno zarysowana, zwłaszcza że w swojej interpretacji Gutorow idzie jeszcze dalej, utrzymując, że „niewyrażalne życie” objawia się dopiero w zetknięciu z ostateczną granicą, jaką jest śmierć, „wydarzenie absolutne”, wymykające się językowemu przedstawieniu. Wittgen­stein miał się o tym przekonać podczas I wojny światowej, służąc w austriackiej armii na pierwszej linii frontu. To właśnie wtedy zwątpił w sens uprawiania filo­zofii, porzucając przekonanie, że „przestrzeń logiczna” jest jedynym obszarem ludzkiego istnienia, określającym całość naszego doświadczenia. W późnej twórczości Wittgensteina przestrzeń ta faktycznie ulega „rozproszeniu”, a wraz z nią rozpada się spójny obraz świata, który jawi się teraz „jako chaotyczna zbitka nieredukowalnych różnic i sprzecznych fragmentów” (s. 52).

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się