fbpx
Łukasz Tischner maj 2011

Silniejsza niż starość

Z niemal dziesięcioletnim opóźnieniem trafia do polskiego czytelnika trzeci tom prozy Janiny Katz – Opowieści dla Abrama. Znając poprzednie (Moje życie barbarzyńcy i Puckę), wiemy, że pojawiający się na okładkach ekscentryczny szyld: „literatura skandynawska” ma jedynie związek z językiem oryginału. Katz pisze po duńsku wariacje na temat polsko-żydowskiego losu.

Artykuł z numeru

Prezydencja na czas kryzysu

Opowieści dla Abrama to jednak inna historia, ponieważ tym razem tło autobiograficzne zostało zredukowane do minimum. Bezimienna protagonistka nazwana w finale Starą Sulamitką wywodzi się wprawdzie z krakowskiego Kazimierza, ma za sobą młodzieńcze zauroczenie komunistyczną utopią i doświadczenie polskiego Marca ’68, mieszka też w Kopenhadze i jest równolatką autorki, ale poza tym prawie wszystko jest zmyśleniem. Janina Katz tworzy nie tyle wspomnienia/powieść, ile przypowieść.

Jak ją buduje? Pomysł wydaje się prosty, choć karkołomny. Na pierwszy rzut oka Opowieści dla Abrama to romans o miłości rozwiedzionej sześćdziesięcioletniej kobiety do żonatego osiemdziesięcioletniego mężczyzny Abrama. On ma liczną rodzinę, w tym sporo wnuków, ona syna homoseksualistę, który mieszka w Kalifornii. Spotykają się najpierw w Izraelu, potem w Paryżu, gdzie mieszka dystyngowany starszy pan. Biografie głównych bohaterów sprawiają zarazem, że jest to historia o przezwyciężaniu obcości między dwiema generacjami ocalonych z zagłady. Pokoleniem ojca i córki. Pokoleniem tych, którzy niosą w sobie bolesną tajemnicę przetrwania, i tych, którzy ocaleli dzięki zapobiegliwości dorosłych lub mieli szczęście urodzić się po wojnie.  Różni ich także to, że pokolenie Abrama wciąż zdaje się wierzyć w obietnicę daną Abrahamowi, podczas gdy Stara Sulamitka nie jest już religijną Żydówką. Ujmuje to następująco: „Abram wierzy w Boga. Ja nie. (…) Słowami Gershoma Scholema, które dotyczą Franza Kafki, mogę powiedzieć o sobie: »Jestem pobożną ateistką«. Łączy nas to, że on wierzy w tego samego Boga, w którego ja nie wierzę” (s. 10).

Bohater powieści ma niewątpliwie przypominać biblijnego imiennika – przeżył podobnie traumatyczną próbę i pewnie dlatego jest małomówny, wygląda na wiecznie młodego i cieszy się licznym potomstwem. Ale wiele jego cech nie pasuje do hagiografii – jest niezbyt uczony, wręcz ograniczony, o jego religijności można powiedzieć: Żyd, ale bez przesady. Kim jest naprawdę? Tego właściwie nie wiemy.

Przewrotny zabieg formalny, który czyni tę powieść intrygującą i wybitną, polega na tym, że Janina Katz wprowadza narrację pierwszoosobową Starej Sulamitki, która durzy się w Abramie, prowadząc równocześnie prywatne śledztwo na temat jego przeszłości. Jest zarazem szekspirowską Tytanią, która potrafi adorować osła, i skrupulatną archiwistką, próbującą dociec, jak i gdzie przeżył Abram zagładę i czy ich losy mogły się kiedyś przeciąć. Jak trzeźwo spostrzega – nie mają wspólnej przyszłości, mogą mieć tylko wspólną przeszłość.

Stąd bierze się zastanawiający tytuł Opowieści d l a Abrama. Narratorka próbuje opowiedzieć Abrama Abramowi. Ale przede wszystkim sobie. Jej narracje są początkowo pensjonarskimi baśniami o „super-Abramie”, „dzielnym survivorze”, który mężnie walczył w Sobiborze i wychodził bez szwanku (także moralnego) z każdej opresji. Potem traci większość złudzeń i ostatecznie godzi się z własną niewiedzą. Czy oznacza to, że przeszłość nie ma już dla niej znaczenia? Chyba nie. Może doświadcza „teszuwy” – wewnętrznej przemiany i skruchy?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się