fbpx
Tadeusz Jagodziński styczeń 2009

Czas niemego terroru

Nie lubię określenia „wojna z terrorem”, którym szermuje populistyczna prasa anglosaska, i nie tylko ona. Terroryzm to prawie tak stara jak ludzkość metoda prowadzenia walki zbrojnej i osiągania celów politycznych.

Artykuł z numeru

Czy mamy jeszcze duszę?

Można się z nim nie zgadzać, można go zwalczać, ale wypowiadanie wojny metodzie jest nieporozumieniem, chyba że traktuje się to cynicznie i naprawdę chodzi o to, żeby usprawiedliwić ograniczenia praw obywatelskich (do czego dochodziło i wciąż dochodzi w różnych częściach świata od czasu ataków na wieże WTC i  gmach Pentagonu w 2001 roku). Innymi słowy, wojenna retoryka ma nas podświadomie przekonać, że wojna wymaga poświęceń, i skłonić do zaakceptowania tego stanu rzeczy.

Jednocześnie ze wzrastającą częstotliwością stajemy się świadkami zdarzeń, które to nieprecyzyjne określenie uprawdopodobniają, nadając mu coraz bardziej rzeczywisty wymiar. Terrorystyczny atak na Bombaj z pewnością należał do wydarzeń o charakterze „wojennym”.  Przez kilka dni, poczynając od 26listopada 2008 roku, telewizje całego świata pokazywały bitewne sceny z ulic wielkiego miasta, panikę mieszkańców, eksplozje, krew. Porażała skala ataku, jego długotrwały charakter i ostateczny bilans: prawie dwustu zabitych, trzystu rannych, zniszczone budynki hoteli, kawiarni, biur. Niewiele dotąd wiadomo na temat sprawców czy ich mocodawców – oprócz tego, że z grupy około dziesięciu zamachowców jednego ujęto żywcem. Co prawda, jeszcze podczas wielogodzinnych wymian ognia z siłami bezpieczeństwa w Bombaju pojawiły się komunikaty ugrupowania Mudżahedini Dekanu (Dekan to wyżyna obejmująca znaczną część Indii), przyznającego się do przeprowadzenia ataku, ale fakt, że było ono przedtem zupełnie nieznane, skłaniał wielu ekspertów do podawania w wątpliwość tej tezy. Z kolei, zdaniem władz indyjskich, tropy już od początku śledztwa jednoznacznie prowadziły w stronę Pakistanu, choć pojawiały się też informacje o brytyjskich koneksjach zamachowców albo o wydanych przez Mauritius paszportach, które mieli przy sobie. Sam scenariusz ataku był stosunkowo prosty. Napastnicy dotarli do 15-milionowego Bombaju drogą morską; najpierw opanowali indyjski kuter i wymordowali załogę, później na pontonach dopłynęli do miasta, podzielili się na grupy i przystąpili do masakrowania przypadkowych ludzi (używali do tego broni maszynowej i granatów). Działali w sposób wysoce skoordynowany; faza uderzeniowa wyglądała na precyzyjnie zaplanowaną i  zsynchronizowaną, a indyjscy policjanci i antyterroryści w jej początkowej fazie miotali się pomiędzy szpitalem, dworcem kolejowym a ekskluzywnymi hotelami, w których zamachowcy wzięli zakładników, przy okazji zaopatrując się w ukrytą tam zawczasu broń i amunicję. Wybrane przez nich cele łączyły w sobie walory taktyczne (oczywiście z punktu widzenia napastników) z propagandowymi: dworzec czy kawiarnie pełne były potencjalnych ofiar, Bombaj – jako stolica indyjskiego biznesu – stanowił wymowny symbol, zaś atak na hotele jednocześnie godził w ikony rosnącego dobrobytu Indii oraz w Zachód. Z agencyjnych doniesień „na gorąco” wynikało, że zamachowcy przy doborze zakładników kierowali się ich obywatelstwem i krajem pochodzenia. Szczególnie interesowali ich Amerykanie i Brytyjczycy, a tę „krótką listę” uzupełniali Żydzi z centrum chasydzkiej organizacji religijnej, które również zaatakowano.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się